The Walking Dead: Prawie jak finał, czyli recenzja odcinka 10x16
2020-10-06 12:46:34Na 16. odcinek z 10. sezonu "The Walking Dead" przyszło nam czekać kilka dodatkowych miesięcy. Twórcy serialu nie dali rady dostarczyć nam epizodu pt. "A Certain Doom" w pierwotnym terminie, bo w czasie pandemii koronawirusa, praca zdalna nad efektami komputerowymi trwała znacznie dłużej niż zazwyczaj. Dostaliśmy pseudo zakończenie przy okazji 15 odcinka, ale wszyscy wiedzieli, że końcowe rozstrzygnięcia poznamy dopiero później. Co więcej, nawet 16. odcinek teoretycznie nie jest finałem całego sezonu, bo mamy zobaczyć jeszcze 6 kolejnych epizodów w przyszłym roku. Po tym wszystkim nadejdzie ostatni, 11. sezon "Żywych trupów". Wróćmy jednak do odcinka 10x16. Czy 45-minutowy epizod jest godny miana finału i dobrze kończy poszczególne wątki?
Fani serialu pewnie doskonale wiedzą, że 10. sezon był popisem dość sprawnie działających, nowych twórców, którym jakoś udało się tchnąć nowego ducha w nudnawe i przegniłe ciało "The Walking Dead". Motyw z Szeptaczami został wprowadzony bardzo poprawnie, a późniejsze wydarzenia, w tym śmierć całej grupy lubianych postaci i ciekawa antagonistka Alfa, sprawiły, że każdy kolejny epizod był emocjonujący i nawet w obliczu tzw. "wypełniaczy", można było zawsze zobaczyć jakieś zwroty akcji i zdarzenia popychające fabułę do przodu.
Finał na tym tle wypada zadowalająco, ale nie jakoś genialnie. Widać, że dopiero ten 16. odcinek definitywnie zamyka wątek Szeptaczy i kończy trwający od dawna konflikt z grupą, która potrafiła kontrolować całą wielką hordę zombie i wtapiać się w masę szwendaczy dzięki przebraniom i charakteryzacji. Finał pokazał nam, że bez pomocy córki Alfy pokonanie takiej grupy w zasadzie nie byłoby możliwe. Lydia nie tylko potrafiła wskazywać przebierańców w hordzie, ale też pod koniec sama pokierowała tłumem nieumarłych.
Taktyka, którą obrali nasi protagoniści okazała się tak samo skuteczna, co niebezpieczna. Wejście w tłum żywych trupów i późniejsze odciągnięcie ich głośną muzyką było logiczną opcją, ale scena nocnego ataku Szeptaczy w lesie też sprawia, że widzimy przeciwników nie tylko jako bandę z nożami, ale także jako zorganizowanych wojowników. Dziwne jednak, że tak łatwo dali się wyeliminować w tłumie własnych szwendaczy i to z samym Betą (teraz już nowym Alfą) na czele. Wielkolud w masce przegrał walkę z Neganem i Darylem zaskakująco szybko i łatwo. Scena jego śmierci powinna być lepiej obmyślana i nakręcona.
Spryt głównych bohaterów to jedno, a szczęście to drugie, bowiem ucieczka przed taką chordą nadal byłaby trudna, gdyby nie wielkie urwisko, do którego została poprowadzona. Żywe trupy wpadające tam w swojej bezmyślności to satysfakcjonujący i piękny widok. Później dostaliśmy w zasadzie jeszcze tylko serie scen, w których domykano wątki poszczególnych postaci pierwszoplanowych, z których przetrwali wszyscy i to bez szwanku. Trzeba też zwrócić uwagę na powrót Maggie oraz ostatnią scenę odcinka, w której widzimy doskonale uzbrojoną armię z Commonwealth. Ta grupa ocalałych mieszka w wielkiej bazie wojskowej i to pewnie tam znajdą się nasi główni bohaterowie w kolejnych odcinkach.
16. odcinek choć miejscami prezentował uproszczenia i nie zawsze rozwiązywał wątki z rozmachem jakiego oczekiwaliśmy, stanowić może zadowalające zwieńczenie wątku Szeptaczy oraz zapowiedź tego, co w przyszłym roku zakończy wieloletnią przygodę ze światem "The Walking Dead".
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe