The Last of Us - recenzja odcinka 2.
2023-01-24 09:02:05Zadebiutował 2. odcinek serial „The Last of Us”, który zatytułowano „Infected” i faktycznie zarażeni są tym razem w centrum wydarzeń. Ponownie dostajemy prolog z akcją w 2003 roku, a wydarzenia umiejscowione są pierwszy raz poza USA. Okazuje się, że prawdopodobnie początek grzybowej pandemii zaczął się gdzieś na terenie Dżakarty. Taka wiedza wzbogaca uniwersum, bo nawet gracze TLOU nie dostali zbyt wielu informacji z czasów wybuchu apokalipsy, zwłaszcza z punktu widzenia naukowców. A później? Wracamy do naszej trójki bohaterów, którzy aktualnie muszą pokonać trudny kawałek drogi wśród zburzonych budynków.
Tutaj HBO pokazuje, jak rewelacyjnie potrafi zaprezentować postapokaliptyczne krajobrazy, budując trudny do przebicia klimat „The Last of Us”. A gdy z porośniętych zielenią zniszczonych ulic przenosimy się do wnętrz, duszna, smutna i niebezpieczna atmosfera jeszcze bardziej daje się we znaki. Także tutaj na fanów gier czeka miła niespodzianka, gdy w zalanym hotelu Ellie wyznaje, że nie umie pływać, a później udaje rozmowę z recepcjonistą. Znawcy pierwowzoru z PlayStation ucieszą się także widząc klasyczną akcję z podsadzaniem jednej z postaci przez Joela, by ta mogła otworzyć zamknięte drzwi od drugiej strony.
Fabularnie jednak też jest o czym mówić, bo Ellie i Joel mają chwilę, by wymienić kilka zdań i trochę się poznać. Takie momenty są ważne, nawet jeśli postacie te niebawem zbliżą dramatyczne wydarzenia, a nie dialogi. Szalenie istotna jest także scena, w której bohaterowie obserwują stado zarażonych, a my razem z buntowniczą 14-latką dowiadujemy się jak działają powiązania między osobami, których umysły od dawna są zainfekowane i połączone w przerażającą sieć.
Gdy już Tess, Ellie i Joel trafiają do przejętego przez grzyba muzeum, 2. odcinek zamienia się w pełnoprawny horror. Skradanie między regałami, unikanie „klikaczy” i ostatecznie walka z nimi to elementy, przyprawiające o szybsze bicie serca, ale również powodujące ekscytację. Mimowolnie trzymamy kciuki za bohaterów, widząc jak niebezpieczni są zarażeni nawet w małych ilościach, a co dopiero gdy zbiorą się w hordę.
Sceny w muzeum to kulminacyjny punkt tego odcinka, ustanawiający motywacje dla Joela na całą resztę sezonu. Bohater po finałowej rozmowie z Tess zdaje sobie sprawę, że czas już przestać myśleć i mówić ciągle o powrocie do domu, tylko zrobić dla odmiany coś dobrego dla świata, a jak nam się sugeruje, przez ostatnie lata nie było to jego specjalnością. Ellie nie jest już tylko paczką do doręczenia, a faktyczną nadzieją na lepsze jutro.
Omawiając ten odcinek musimy jeszcze docenić mistrzowską realizację w zakresie charakteryzacji („klikacze” są genialnie przeniesieni z gry!) oraz scenografii, w której ilość detali wprawia w osłupienie. Nie do końca podoba nam się jednak pomysł na „pocałunek z języczkiem” na koniec odcinka. To moment, który nie potęguje dramaturgii, a jest wyłącznie obrzydliwy. Twórcy dodali ten element do świata „The Last of Us” zupełnie niepotrzebnie.
Michał Derkacz
fot. materiały HBO