The Last of Us - recenzja odcinka 1.
2023-01-16 14:07:56Serial „The Last of Us” to spełnienie marzeń - nie tylko dla fanów kultowego dzieła ze studia Naughty Dog, na podstawie której powstał, ale też wszystkich fanów elektronicznej rozrywki, niemogących doczekać się wartościowej, godnej adaptacji swojego ulubionego tytułu. To również, a może przede wszystkim, idealny przykład, wzór do naśladowania i drogowskaz na przyszłe lata, w jaki sposób powinno się ekranizować gry wideo.
"The Last of Us" to ideał ekranizacji gier
Twórcy, których HBO zatrudniło do realizacji tego projektu udowodnili, że gry (zwłaszcza tak silnie nastawione na opowieść jak TLOU) mogą być wartościowym materiałem źródłowym, który wspaniale da się przepisać na inne medium, przy jednoczesnym zachowaniu ducha oryginału, charakteru postaci oraz najważniejszych elementów świata przedstawionego.
„The Last of Us” pokazuje także, że zaproponowana pierwotnie w grze (czy książce) fabuła po przełożeniu na format serialu wcale nie musi być bezczelnie gwałcona przez zapatrzonych w siebie scenarzystów (patrz – „Wiedźmin” na Netflix), lecz uzupełniana, wzbogacana i dopasowywana w taki sposób, by absolutny fan pierwowzoru ekscytował się ekranowymi wydarzeniami, z niecierpliwością czekając na kolejne wydarzenia, nawet jeśli doskonale wie czego się spodziewać.
Trwający aż 80 minut pilotowy odcinek od pierwszych kadrów pokazuje, że twórcy odrobili zadanie domowe, znają i szanują materiał źródłowy, a ich produkt będzie puszczał oczko w stronę fanów, ale tylko na zasadzie ciekawostki, niepotrzebnej do zachwytów nowym widzom, ale niezwykle przyjemnej dla znawców oryginału. Opowieść zaczynamy z perspektywy Sarah, od wizyty jej pokoju, gdy bohaterka budzi się i szuka ojca. Później fani gier uśmiechać się będą, widząc, jak twórcy grają z ich oczekiwaniami, ale to wszystko działa na plus opowieści, budowania postaci i zarysowywania charakterów, co docenią nie tylko oni, lecz wszyscy zebrani przed ekranami.
Faktyczne odwzorowanie początku gry, czyli wybuch epidemii z perspektywy córki Joela, siedzącej na tylnim siedzeniu samochodu jest już czystą jazdą bez trzymanki (dosłownie!), która kończy się tak mocno, że trudno hamować łzy, nawet jeśli wiemy co się stanie. Mija 20 lat, jest rok… 2023, a nasz Joel wraca do nas jako odmieniony człowiek, żyjący w postapokaliptycznym świecie (konkretnie Bostonie), parając się najgorszą pracą, za którą się najlepiej płaci i jednocześnie dorabiając na boku handlem tabletkami przyniesionymi nielegalnie zza murów miasta.
Rewelacja nie tylko dla graczy
Realia życia są fantastycznie pokazane. Nie mamy wątpliwości, że wszystko co widzimy jest wiarygodne, prawdziwe, możliwe. Choć prawdziwe krajobrazy zniszczonego, zdeprawowanego, zgniłego, pokrytego grzybem (też dosłownie!) świata dostaniemy dopiero w kolejnych odcinkach, już teraz widać, że przywiązanie do szczegółów jest imponujące, a budżetu w HBO nikt nie szczędził na serial, który po 1. odcinku zapowiada się jak kandydat do wielu nagród branży rozrywkowej.
Wyśmienite jest aktorstwo. O Joela w wykonaniu Pedro Pascala nie martwiliśmy się ani przez chwilę, ale już o Ellie (Bella Ramsey) czy Tess (Anna Torv) trochę tak. Po premierowym odcinku musimy jeszcze sie przyzwyczaić (zwłaszcza do tej pierwszej), jednak widać, że są to mistrzowsko napisane bohaterki, a dialogi z Joelem (i nie tylko) będą ozdobą każdego odcinka. Niebezpieczna podróż wspomnianej trójki dopiero się zaczyna, a gdy zostanie już tylko dwoje, na fanów gry oraz pozostałych widzów czeka godna zapamiętania do końca życia opowieść o relacji, która rozwija się od wrogości i obojętności aż do przyjaźni, której nikt nie oczekiwał, ale i tak ją dostał. My oczekiwaliśmy od HBO genialnego serialu i po 1. odcinku „The Last of Us” wierzymy, że już go mamy.
Michał Derkacz
fot. materiały HBO