Szybcy i wściekli 9 - recenzja spoilerowa

Uwaga: Recenzja filmu zdradza istotne elementy fabuły.

To miał być pierwszy wielki przebój po pandemii i jest. Po pierwszym weekendzie na koncie filmu "Szybcy i wściekli 9" jest aż 70 milionów dolarów!* Sukces w światowym box office jest zatem pewny, ale większość osób, która dołoży się do niego, niestety raczej wyjdzie z kina z poczuciem sporego rozczarowania. Justin Lin zrobił kolejną odsłonę serii, która już od jakiegoś czasu nie stara się ukrywać elementu autoparodii, ale tym razem znacznie przekroczono granicę dobrego smaku.

Zawieszenie niewiary tu nie wystarczy

"Szybcy i wściekli 9" to film koszmarnie głupi, ale to stwierdzenie nie wystarczy, by pokazać wam skalę tej głupoty. Musimy wejść w spoilery, bo inaczej nie dacie wiary, że ta fajna i rozrywkowa seria skręciła w stronę, od której chyba nie ma już odwrotu. Wiecie, są takie filmy, przy których można świetnie się bawić, jeśli na czas seansu wyłączymy myślenie i zawiesimy niewiarę. Tym razem nie da się tego zrobić, bo nawet te granice zostały przekroczone przez twórców, otwarcie przyznających się do przesady ustami bohaterów.

Roman i Tej po akcji na samym początku filmu, rozmawiają o tym, że chyba są jacyś nadzwyczajni, bo ten pierwszy nie ma nawet zadrapania po tym wszystkim co wyprawiali jeszcze w przeszłości, nie mówiąc o tym, że w sekwencji otwarcia kilka osób (z odległości 2-3 metrów) strzelało do niego z karabinów i nic mu się nie stało, a później spadł na niego samochód i gdy wszyscy myśleli, że już po nim, to wyszedł zza wraku cały i zdrowy.

Potem ta dwójka… uwaga… leci w kosmos samochodem, z doczepionym silnikiem rakietowym, a w przestrzeni kosmicznej nie zamarza ani to auro, ani oni w środku, choć mają na sobie tylko skafandry do nurkowania oklejone taśmą. Co więcej, tym autem taranują satelitę i nic im się nie dzieje, a potem okazuje się, że ratuje ich załoga stacji kosmicznej i bohaterowie spędzają tam dwa tygodnie, jedząc batoniki.

Jeszcze „lepiej” jest z "Domem" (Dominic Toretto) i Letty, którzy po wydarzeniach z "Szybkich i wściekłych 8" żyją z małym Briankiem gdzieś na odludziu, ale zamiast zapewnić chłopcu beztroskie dzieciństwo, przenoszą na niego swój syndrom stresu pourazowego. Kiedy tylko do ich domu zbliża się samochód, którego się nie spodziewali, Brian natychmiast musi uciekać do stodoły i chować się w skrzyni, gdy rodzice chwytają za broń. Oczywiście okazuje się, że to ich przyjaciele, a nowa misja nie może czekać. Letty nie czuje matką małego i nie podoba jej się życie na wsi, więc szybko pakuje manatki i jedzie. Dom na zostawienie chłopca samego potrzebuje więcej czasu.

A gdy są już na tej misji, to w pewnym momencie widzimy, jak Letty zostaje wyrzucona z motoru na 20 metrów w powietrze, ale nic jej się nie dzieje, gdy spada na maskę jadącego samochodu, bo jego kierowcą jest Dom, a jak Dom łapie kogoś autem, to przecież musi być bezpiecznie. W dalszej akcji, nasz bohater ma już chyba dość wszystkiego, bo ryzykuje życiem swoim oraz ukochanej, gdy skacze autem w przepaść, mając nadzieję, że koło zaczepi się w przęsło zerwanego mostu i potem wyniesie ich na drugą stronę, a nie roztrzaska się o zbocze góry. Po tym zerwanym moście na luzie jadą sobie inne postacie, nawet pionowo w górę!

Fizyka nie istnieje i zabawa nie istnieje

Fizyka nie istnieje, logika nie istnieje, ale najgorsze jest to, że zabawa też nie istnieje, gdy zdajemy sobie sprawę, że nie tylko sceny akcji są głupie i nie umywają się rozmachem do „ósemki”, ale także fabuła jest kompletnie bezsensowna i pisana na kolanie. Historia opiera się na konflikcie Doma i jego brata, o którym przez te wszystkie lata nie raczono nas poinformować. Jacob Toretto po absurdalnym konflikcie sprzed lat (wątek śmierci ojca itd.) zamiast porozmawiać z bratem o wszystkim, przystał na wyścig, który zadecydował o tym, że musiał udać się na banicję i od tego czasu stał się najlepszym superagentem na świecie. Teraz powraca i to w towarzystwie Cipher (antagonistka z poprzedniego filmu), która została wyciągnięta z więzienia.

Fabuła pokazuje zatem jak nasza „rodzina” ściga się z Jacobem i jego ludźmi, kto pierwszy zdobędzie urządzenie do kontroli wszystkiego (co da się kontrolować cyfrowo), a reszta seansu to retrospekcje, podczas których młodego Doma i Jacoba grają jacyś kompletnie niepodobni do nich Latynosi. Nie dość, że te retrospekcje są idiotyczne jeśli chodzi o zarysowanie konfliktu, to jeszcze zabierają masę czasu, przez co znów dostajemy 2,5 godzin seansu, z którego 45 minut można spokojnie wywalić.  

Ożywienie Hana jak plaskacz w policzek widza

Najgorsze jest jednak „ożywienie” Hana, który powraca choć do historii jest zupełnie niepotrzebny. Twórcy wymyślili sobie, że ściągną do kin fanów serii, którzy będą chcieli dowiedzieć, jak to możliwe, że ten bohater przeżył wybuch auta kilka filmów temu. Nawet zostaje mu zadane pytanie, jak przeżył, a odpowiedź na to pytanie jest jak strzał z liścia w twarz fanów serii. Otóż „Pan Nikt” stał za tym, by upozorować śmierć Hana i zrobić z niego ukrytego agenta, bo po współpracy z Gisele ponoć idealnie się do tego nadawał.

"Szybcy i wściekli 9" to produkcja, która wygląda jak profesjonalnie zrobiony film z gwiazdami Hollywood w obsadzie, jednak to są mylące pozory. Opowieść jest najgorsza w serii, a kolejni krewni, (zły staje się dobry) wyciągani z kapelusza to patent, który już dawno przestał być fajny i teraz już nawet nie bawi. Sceny akcji są głupie i żenujące, wiec nie będziecie się na nich dobrze bawić, a lubiane postacie tym razem nawet nie starają się ukryć, że zrobiono z nich tekturowych superbohaterów, którzy lecąc autem w kosmos, dziwnym trafem nie spotkali Strażników Galaktyki.

Ocena końcowa: 3/10

Michał Derkacz

Film zobaczyłem w OH Kino we Wrocławiu.

*źródło: boxofficemojo.com [stan na 28.06.2021]

fot. materiały prasowe