"Star Trek" – dobrze odświeżony staroć
2009-06-12 10:22:40„Star Trek" to jedna z najdłużej trwających serii filmowych gatunku Science-Fiction. Od ostatniej odsłony minęło już ładnych parę lat. Wydawać by się mogło, że formuła się zupełnie wyczerpała. Tymczasem za odświeżenie zakurzonych postaci i schematów wziął się tandem J.J. Abrams, Alex Kurtzmann i Robert Orci. Wyszło fenomenalnie. „Star Trek" to, jak dotąd, zdecydowanie najlepszy blockbuster lata i jeden z lepszych filmów roku.
George Kirk ginie w potyczce statku USS Kelvin z Romulanami dowodzonymi przez tajemniczego Nero (w tej roli zupełnie nierozpoznawalny i mocno rozczarowujący Eric Bana). Jego syn James (Chris Pine), znając historię ojca, woli się bawić niż zaangażować w działalność Gwiezdnej Floty. Jego punkt widzenia zmienia się po rozmowie z kapitanem Christopherem Pike'm (jak zawsze znakomity Bruce Greenwood), który przedstawia mu wizję wielkiej kariery godnej pamięci rodziców. W akademii poznaje doktora Spocka (Zachary Quinto), który oskarża go o oszustwo podczas egzaminu i wnioskuje o zawieszenie. Tymczasem jeden ze statków Federacji zgłasza sygnał alarmowy. Nikt, poza Jamesem, nie wie, że flota zmierzająca na ratunek kieruję się w pułapkę...
J.J. Abrams już przy okazji „Mission: Impossible 3" pokazał, że jego umiejętności odświeżania staroci są niemałe. O ile jednak tamten film wybronił się głównie dzięki rewelacyjnej roli Philipa Seymoura Hoffmana, o tyle ten błyszczy niemal pod każdym względem. Naprawdę godna podziwu jest inteligencja i zapał z jakimi do tematu podeszli scenarzyści Kurtzmann i Orci. Postanowili pokazać nam, jak zaczynała się zażyła przyjaźń między Jamesem Kirkiem i Spockiem. Ten bardzo solidny psychologicznie wątek obudowali brawurową fabuła, pełną zaskakujących rozwiązań i świetnych scen bitewnych. Nie zabrakło nieodzownego wątku miłosnego, ale trzeba przyznać, że także i on nie razi tutaj jakąś nadmierną sztucznością czy infantylizmem. Duża w tym zasługa Abramsa, który poprowadził całość niezwykle sprawną ręką z jednej strony nie pozwalając na chwilę wytchnienia widzowi, z drugiej dając możliwość zaprezentowania się każdemu z interesujących bohaterów w sposób na tyle rozbudowany, aby mogli oni wzbudzić naszą sympatię. Żaden z bohaterów na pewno nie pozostanie dla nas zupełnie obojętny.
Poza znakomicie zrealizowanymi scenami kolejnych batalii kosmicznych, Abramsowi udało się wytworzyć prawdziwe napięcie między Kirkiem i Spockiem. Dzięki temu ten wątek jest budowany na dużym poziomie realizmu. Poznajemy ciężkie początki tej relacji, autentycznie interesujące starcia między dwiema silnymi osobowościami, prowadzące jednak do zalążków przyjaźni na całe życie. Nie powiodłoby się to jednak bez genialnego doboru aktorów. Chris Pine, a szczególnie fantastyczny Zachary Quinto tworzą zgrany duet dając z jednej strony hołd swoim poprzednikom Williamowi Shatnerowi i Leonardowi Nimoyowi (który nota bene pojawia się w epizodzie w filmie - znakomitym), z drugiej budują własne, ciekawe postaci.
Drugi plan też jest niczego sobie. Właściwie ciężko, poza nieciekawym czarnym charakterem, wskazać postać, która nie miałaby swoich pięciu minut w filmie. Znany z „Władcy Pierścieni" Karl Urban błyszczy jako Bones, kradnąc niemal każdą scenę. Świetnie partnerują mu wspomniany wcześniej Bruce Greenwood, przezabawny Simon Pegg czy niewiarygodnie utalentowany Anton Yelchin. Swoje chwile mają także panie Zoe Saldana i Winona Ryder.
Technicznie „Star Trekowi" nie można kompletnie nic zarzucić. Efekty specjalne wyglądają imponująco. USS Enterprise wypada okazale nie tylko z zewnątrz. Także scenografia wygląda pięknie i jest nieźle odwzorowana. Zdjęcia Daniela Mindela i całkowicie oryginalna muzyka Michaela Giacchino także trzymają wysoki poziom.
Jedyne do czego mocniej można się przyczepić, poza kilka minimalnymi błędami scenariusza świetnie zatuszowanymi kapitalną kreacją bohaterów, jest czarny charakter. Niestety Eric Bana mocno rozczarowuje. Nie potrafi zdecydować się czy narysować Nero bardzo grubą kreską, czy postawić na stonowanego, inteligentnego villaina. Przez to dostajemy postać mdłą, nieszczególnie interesującą, niewzbudzającą zainteresowania czy napięcia.
Mimo tej słabości „Star Trek" to niesamowite widowisko. Film J.J. Abramsa powinien zadowolić zagorzałych fanów serii tzw. Trekkies, jak i zachęcić do lepszego poznania bohaterów kinomanów wcześniej niezainteresowanych. Duże brawa za tak świetnie odświeżenie tematu!
Maciej Stasierski
(maciej.stasierski@dlastudenta.pl)