Spider-Man: Daleko od domu - recenzja spoilerowa
2019-07-08 10:05:09UWAGA: Recenzja zdradza kluczowe elementy fabuły filmu.
Peter Parker w wykonaniu Toma Hollanda pojawia się w kolejnej produkcji Marvela, tym razem biorąc udział w szkolnej wycieczce po Europie. Wszystko to, by nabrać oddechu po emocjach związanych z wydarzeniami w „Avengers: Koniec gry”. Jak potoczy się ta nowa przygoda i czy „Spider-Man: Daleko od domu” to dobry film? Przeczytajcie recenzję!
Naszych bohaterów spotykamy na dzień przed startem wycieczki, przy okazji dowiadując się jak nietypowe skutki miało tzw. „blipnięcie” (wymazanie przez Thanosa połowy ludności, a później jej powrót po 5 latach). Młodszy brat staje się nagle starszym bratem, a nieogarnięty kilka lat temu smarkacz bryluje teraz na szkolnych korytarzach, będąc rówieśnikiem naszych protagonistów.
Najważniejsze są tu jednak relacje miedzy głównymi bohaterami. Peter podczas wycieczki chce rozkochać w sobie MJ, ciocia May jest adorowana prze Happy’ego, a Ned wpada w oko Betty. Do tego dochodzi jeszcze zlecenie, jakie główny bohater dostaje od Nicka Fury’ego. Tu do akcji wchodzi Quentin Beck (niezły w tej roli Jake Gyllenhaal), szybko nazwany przez innych „Mysterio”. Właśnie te relacje są największą zaletą filmu, a ich rozwój jednych zaskoczy, a innych niestety nie.
Bliższa znajomość Petera z MJ oraz to, że dziewczyna sama rozszyfruje, że jej kolega z klasy jest superbohaterem nie jest czymś odkrywczym, podobnie jak ich pocałunek w po finałowej akcji. Jednak najgorzej wygląda sprawa z antagonistą. Jeśli tylko macie pojęcie kim w komiksach jest Mysterio, to seans nowego „Spider-Mana” nie będzie zbyt emocjonujący. W filmie nie ma żadnego (innego) czarnego charakteru, więc szybko oczywiste staje się, że ten kryształowo nieskazitelny rycerz musi okazać się oszustem i dokładnie tak się dzieje. Nawet widz, który nie zna tej postaci z komiksów, widząc, że „ostateczne starcie” z zagrożeniem dla Ziemi ma miejsce w połowie filmu, będzie w stanie przewidzieć dalszy rozwój wypadków. Fabularne twisty w tej produkcji nie istnieją, jeśli tylko widzieliśmy wcześniej kilka tego typu produkcji.
Problemem jest też ton filmu, który jest zrobiony jako komedia akcji, ale zarówno sceny akcji nie są porywające, jak i żarciki sytuacyjne szybciej was zażenują niż szczerze rozbawią. Uśmiech politowania pojawi się na twarzy widza, który dwa razy (od dwa za dużo) będzie oglądał scenę, w której bohater jest przyłapany ze spuszczonymi spodniami w obecności kobiety, choć oczywiście kontekstem nie był seks. Do tego twórcy uznali, że zaprezentują nam wychowawców (opiekunów?) wycieczki jako pary kretynów i nieudaczników, a ich ciągłe potknięcia mają rozbawić nas czy tego chcemy, czy nie.
Niestety po „Końcu gry” kinowe uniwersum Marvela szybko zaczęło cierpieć na syndrom kolejnych filmów po wielkim zwieńczeniu w postaci Avengers. Po tamtych emocjach i tamtym rozmachu zwyczajnie nie ma tu śladu i nasze zaangażowanie emocjonalne w wydarzenia z nowego „Spider-Mana” jest żadne.
Paradoksalnie najistotniejsze w całym seansie są dwie sceny po napisach. Dlaczego zmieniające tak wiele wydarzenia widzą jedynie ci, którym chciało się pozostać do końca napisów? Trudno to zrozumieć, bo przecież ujawnienie tożsamości Petera to gigantyczna zmiana dla przyszłości tej postaci w MCU. Podobnie ujawnienie, że zamiast Fury’ego wkręcać dawał się Talos, czyli Skrull przedstawiony w „Kapitan Marvel”, jest szalenie istotne i pokazuje, że w zasadzie teraz nigdy nie możemy być pewni, czy oglądamy bohater jest sobą, czy też kopią w wykonaniu jakiegoś Skrulla. Po seansie więcej jest pytań niż odpowiedzi, ale faktem jest, że szefom MCU też przydadzą się dłuższe wakacje.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w kinie Cinema City Wroclavia.
fot. materiały prasowe Marvel