Rampage: Dzika furia - recenzja przedpremierowa
2018-05-02 14:07:38Dwayne Johnson zdecydowanie jest na fali. To aktor, który obecnie w zasadzie gwarantuje kasowy sukces wszelkich produkcji, w jakich bierze udział. Gwiazdor gra w wielu filmach i w jakiś magiczny sposób sprawia, że nawet wakacyjne przeciętniaki, bezmyślne akcyjniaki przyciągają do kin tłumy widzów, a ci z seansu wychodzą zachwyceni. Dokładnie tak samo jest w przypadku filmu „Rampage: Dzika furia”. Czy jednak to udana produkcja? Przeczytaj recenzję!
Fabuła „Rampage: Dzika furia” jest prosta jak budowa cepa. Prymatolog Davis Okoye przyjaźni się z George’em, czyli inteligentnym gorylem-albinosem. Bohater zdecydowanie lepiej dogaduje się ze zwierzętami niż z ludźmi, do których zaufanie stracił w ciągu wieloletniej pracy, polegającej na zwalczaniu kłusowników. Gdy na Ziemię spadają szczątki kapsuły kosmicznej z prototypami groźnego mutagenu, zaczyna się akcja, która nie zwalnia aż do samego końca. Zarówno George, jak i pewien wilk oraz krokodyl zamieniają się w gigantyczne, rozwścieczone bestie. Cała trójka obiera sobie za cel centrum Chicago, siejąc zniszczenie i demolując wszystko na swej drodze.
Okoye oraz pomagający mu Agent Russell (charyzmatyczny Jeffrey Dean Morgan) i Dr Kate Caldwell (poprawnie grająca Naomie Harris) muszą szybko opracować plan, który zapobiegnie masowej katastrofie. Oczywiście ich problemem nie są "tylko" trzy potwory, ale też ludzie - złowroga korporacja, stojąca za genetycznymi eksperymentami oraz dowódca wojska, który ma własny plan na pokonanie niespodziewanych wybryków natury.
O fabule nie ma co więcej pisać, bo i tak jest ona dość pretekstowa, a film na pierwszym miejscu stawia widowiskową akcję. Jeśli tylko zaczniemy analizować, czy konkretne zachowania naszych bohaterów mają sens, przestaniemy czerpać radość z seansu. To produkcja, którą trzeba odczytywać z jednym, wielkim przymrużeniem oka. Na szczęście, sami twórcy zdają się o tym wiedzieć, dowcipnie komentując wydarzenia ustami głównego bohatera.
Fakty natomiast są takie, że Dwayne Johnson gra tu z pełnym zaangażowaniem i ani przez chwilę nie mamy wrażenia, że to tylko kolejna rola, do której gwiazdor podchodzi "z automatu" czy od niechcenia. Może właśnie to oddanie, nawet najprostszej roli w najgłupszej produkcji, sprawia, że na ekran patrzymy z niekrytą przyjemnością.
Gdy już akcja „Rampage: Dzika furia” przenosi się na ulice Chicago, mamy przed oczami niczym nieskrępowaną rozwałkę. Bestie niszczą budynki, rzucają czołgami i przegryzają helikoptery na pół. Same zwierzaki wyglądają naprawdę nieźle, choć czasami razi jakiś nieudolnie zrobiony efekt CGI. Twórcy bardzo fajnie nawiązują też do filmów z King Kongiem, wrzucając George’a na szczyt drapacza chmur i prezentując walkę wielkich zwierzaków pomiędzy sobą.
Trzeba zaznaczyć także, że mino niskiej kategorii wiekowej (PG-13), „Rampage: Dzika furia” nie jest odpowiednim filmem dla dzieci. Mamy tu sporo krwawych scen jak z horroru, których raczej nie chcecie pokazywać swoim pociechom. Natomiast dorośli widzowie będą dobrze bawić się na kolejnej produkcji z popularnym gwiazdorem. Należy tylko mieć na uwadze fakt, że jest to film, o którym zapomina się krótko po seansie. To taki typowy tytuł do zaliczenia w nudne popołudnie, gdy nie chce nam się skupiać nad tym co dzieje się na ekranie.
Michał Derkacz
Rampage: Dzika furia, reż. Brad Peyton, prod. USA, czas trwania 107 min, dystr. Warner Bros. Entertainment Polska, polska premiera 11 maja 2018
Film zobaczyłem na pokazie przedpremierowym w Multikinie Pasaż Grunwaldzki we Wrocławiu.
fot. materiały prasowe