Quebonafide: Romantic Psycho Film - recenzja
2020-09-14 11:09:55Na tegorocznej, 17. już edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity, odbywającej się stacjonarnie w siedmiu miastach równocześnie od 4 do 18 września, miał premierę pierwszy oficjalny dokument o Quebonafide pt. "Quebonafide: Romantic Psycho Film". Chętnych fanów do obejrzenia tego wycinka z życia rapera było tak dużo, że organizatorzy festiwalu zdecydowali się na dodatkowe seanse. Czy warto było wybrać się na ten film do kina? Przeczytajcie w recenzji!
O czym jest film "Quebonafide: Romantic Psycho Film"?
Za powstanie tego projektu odpowiedzialny jest zespół Red Bull Media House, a producentem wykonawczym została firma Warsaw Production. Dzięki tej współpracy otrzymaliśmy, trwający 37 minut film o podróży w głąb Azji i kulisach tworzenia ostatniej płyty Quebonafide - "Romantic Psycho". Jak można się domyślić, trudno kilkutygodniową wyprawę i proces tworzenia płyty okroić do tak krótkiego materiału. Film przez to staje się niezbyt treściwy. Dowiemy się, co prawda, co o sobie myśli Quebo i zobaczymy jego refleksyjną stronę, ale na pewno nie zostaniemy świadkami jego prawdziwej codzienności, jak głosiły to zapowiedzi filmu. To głównie przez to trudno nazwać ten projekt dokumentem. Wiele scen wydaje się być wyreżyserowanych, a sam raper momentami zdaje się grać rolę. Nie jesteśmy w 100% przekonani o autentyczności zachowań czy słów Quebo. Zwłaszcza, że sam w pewnym momencie stwierdza, że często raperzy stają się aktorami i na przykład, będąc smutnymi, zmuszają się do nagrywania czy pisania wesołych utworów, i na odwrót.
Pierwsze sceny filmu pokazują nam Quebonafide jako wulkan energii, który na koncertach porusza i wprawia w ruch masy. Natomiast, chwilę później, widzimy spokojnego człowieka, który w opuszczonej i zaśmieconej pokoncertowej scenerii, stoi i przegląda treści w smartfonie, będąc kompletnie wyciszonym. Ten kontrast towarzyszy nam przez całość trwania produkcji i nieraz podkreśla go również sam Quebo stwierdzając m.in., że jest - chyba najbardziej bipolarną osobą ze wszystkich, które zna.
Zobacz też: Recenzja płyty Romantic Psycho od Quebo
Dobre strony filmu
Do największych plusów tej produkcji z pewnością możemy zaliczyć warstwę wizualną. Kamil Rąpel jako operator spisał się świetnie. Film wygląda jak pamiętnik z podróży, który mógłby nakręcić każdy z nas na wyprawie z ekipą. Kadry są estetyczne, a kamera momentami nie jest ustabilizowana. Obraz podczas jazdy pociągiem trzęsie się, dając wrażenie, że również uczestniczymy w podróży. Zdjęcia te zdają się nas hipnotyzować i nawet jeśli na ekranie nie dzieje się dużo, nie nudzimy się. Towarzyszy im instrumental z najnowszej płyty, jak i dobrze znane z wcześniejszych wydań hity takie jak np. "Madagaskar".
Autentyczności filmowi również dodaje towarzysz podróży, przyjaciel i hypeman Quebo - Krzy Krzysztof. To dzięki niemu i jego niewybrednym komentarzom, czy to na temat pokoju o nie najwyższym standardzie, czy o dziecku krzyczącym w pociągu, kilka razy zdarzy nam się zaśmiać podczas seansu. Zdaje się on być dużo bardziej naturalny i wyluzowany niż raper, o którym jest to film. Chętnie prowadzi rozmowy z współpasażerami w pociągu. Nie zniechęca go nawet bariera językowa. Widok Jeziora Bajkał i krajobrazów dookoła robi na nim wrażenie, czego nie można powiedzieć o często zmęczonym i żyjącym pod presją sławy i oczekiwań fanów Quebo.
Słabe strony filmu
Szkoda, że Red Bull Media House nie stworzyło dłuższego materiału, lecz biorąc pod uwagę niechęć Que do mediów i blasku fleszy, powinniśmy być wdzięczni za te 37 minut spędzone z raperem. Podróż Koleją Transsyberyjską, intrygujący temat, i wyprawa, którą dane będzie przeżyć zapewne nielicznym z nas, zostaje przedstawiona za pomocą materiału filmowego raptem z kilku dni. Wydaje się przez to być jedynie zbędnym tłem opowieści i zachcianką Quebo. Nie podążamy za nim, nie odstępując go na krok. Nie zwiedzamy z nim każdego punktu wyprawy. Momentami możemy poczuć się jak intruzi czy nieproszeni goście, podglądacze.
Kulisy tworzenia płyty to głównie próby utworzenia szkicu w głowie i usilne starania, by zebrać nowe bodźce i inspiracje. Kilkukrotnie jesteśmy świadkami jak Quebo rymuje coś na freestyle'u lub "układa puzzle" z wersów i rymów chaotycznie pozapisywanych w notatkach na telefonie. Możemy również przyjrzeć się kilku nagraniom w studio. W tych momentach możemy usłyszeć m.in. pierwszą zwrotkę piosenki "Gazprom". Na próżno szukać tu jednak wyjaśnień czy ciekawostek zza kulis promowania albumu, które wzbudziło tak wiele kontrowersji. Nie dowiemy się jak, dlaczego i po co, Que wrócił do look'u przestraszonego, introwertycznego studenta.
Zobacz też: "I zbaw nas ode złego" - recenzja
Pod koniec filmu następuje gwałtowny przeskok do pobytu Que w Los Angeles, kilka miesięcy po zakończeniu wyprawy Koleją Transsyberyjską. Dowiadujemy się o roli tego miasta w życiu rapera. To właśnie tam odnajduje prawdziwe inspiracje i uwalnia wenę. Z offu Quebonafide wyjaśnia nam, że nawet to, z czego nie zdaje sobie sprawy, mogło być puzzlem w układance jaką jest powstająca płyta. Zaznacza, że czasami pozornie nieważni i niezauważeni przez niego ludzie, napotkani podczas podróży, mogli przyczynić się to tego, jakim jest człowiekiem.
Niestety w ogólnym rozrachunku trzeba ze smutkiem stwierdzić, że zmarnowano potencjał na ciekawy dokument. Wystarczyło trochę więcej czasu i więcej chęci ze strony samego rapera, by zmontować dłuższy materiał. Kilkukrotnie zaznaczał, że jednego dnia ma ochotę na zwierzenia do kamery, a drugiego wszystko wyrzuciłby do kosza, a film spalił. Może właśnie dzięki zmianie nastawienia, dałby się poznać i zachęciłby do siebie osoby, które do tej pory o nim nie słyszały, a swoich fanów wynagrodziłby i uraczyłby namiastką osobistej relacji.
Urszula Kokot
Film obejrzałam w Dolnośląskim Centrum Filmowym.
fot. Materiały prasowe