Pokochaj dzień (Przed świtem część 1 - recenzja)
2011-11-18 21:13:12Pierwsza część ostatniej odsłony sagi „Zmierzchu” trafia do kin. Piskom nie ma końca, tak samo jak wiecznie tej marce towarzyszącemu delikatnemu zażenowaniu.
Saga „Zmierzch” to dla mnie absolutny fenomen, który wymyka się mojemu rozumieniu świata. Nie jestem w stanie pojąć, w jaki sposób tak prostolinijne, mało wyjątkowe książki odniosły tak spektakularny sukces, który w pewnych sferach porównywany może być nawet z Harrym Potterem. Tym większym potwierdzeniem upośledzenia mojej percepcji jest odbiór kolejnych kinowych części Sagi, które pomimo tego, że obśmiewane przez krytyków i sprowadzające co najmniej konsternację na co bardziej dojrzałych, nadal ściągają do kin dziesiątki milionów osób, w tym i mnie. Może sukces książki leży w tym, ze jest ona tak nieskomplikowana, że trafia do większego grona czytelników, także tych ledwie u progu nastoletniości. Napisana językiem, który powraca w koszmarach angielskich literaturoznawców, opiera się na sztywnych schematach i czarno-białych postaciach, wprowadzając związek ponadnaturalnych sil i miłości, o którym to połączeniu marzy niejedna nastolatka (jakbym był nastolatką, to pewnie by mnie to kręciło). A film to po prostu follow-up książki, wyposażony w bożyszcza amerykańskich licealistek – Lautnera i Pattinsona.
W produkcji „Saga „Zmierzch: Przed świtem – część 1” wszystko zmierza ku szczęśliwemu końcowi – Bella i Edward (Stewart i Pattinson) biorą ślub w akompaniamencie warknięć i wyciu zazdrosnego Jacoba. Konsumpcja małżeństwa, mająca miejsce na jednej z pięknych wysepek Oceanu Atlantyckiego, kończy się niespotykanym w świecie wampirów efektem, który otwiera rynek krwiolubnych dla producentów prezerwatyw. Co się stanie z dzieckiem, czy Bella doświadczy cesarskiego cięcia od wewnątrz, czy Jacob poradzi sobie po zbuntowaniu się przeciwko stadu i czy Edwardowi popsuje się fryzura – tyle egzystencjalnych pytań dawno nie było w kinie.
Sztuka ta wzrostowo jest podobna do Tyriona z „Gry o tron”. Niemal nieodstępująca relacji Belli i Edwarda na krok melancholijna i rzewna muzyka tylko potęguje to niedowierzanie, że naprawdę można stworzyć tak plastikowe dialogi pomiędzy tak sztucznymi postaciami. Trzy czwarte filmu ciągnie się jak niezręczna cisza w rozmowie albo expose premiera z 2007 roku, dopiero końcówka okazuje się graniczyć z horrorem i wreszcie wywoływać jakieś emocje w niekoniecznie zakochanym w „Zmierzchu” widzu. Walka wampirów z wilkołakami (oczywiście bez krwi, bo gdyby dano temu filmowi zbyt wysoką kategorie wiekową, duża grupa fanów mogłaby nie wejść do kina) i poród to naprawdę mocne sceny. Ciekaw jestem, jak musiała wyglądać wycięta scena seksu Belli i Edwarda, że chciano temu filmowi przyznać kategorie od 18 roku życia. Swoja droga, to mocne zakończenie nie jest do końca spójne z tym, co widzieliśmy do tej pory, czyli cukierkami, lukrem, harlequinami i innymi, mało subtelnymi romansidłowymi zabiegami. Co nie znaczy oczywiście, że to źle. Ja osobiście czerpałem dużo frajdy z ostatnich kilkunastu minut filmów. Akurat się na nie obudziłem.
Słonce o świcie bywa bolesne, gdy pogrążone w ciemności nocy oczy natrafiają na jego blask. „Przed świtem” blasku jednak brakuje, co doskonale wpisuje się w dotychczasową jakość produkcji z tej sagi. Jednocześnie ostatnia ćwiartka filmu jest moim zdaniem najlepsza spośród wszystkich „zmierzchowych” scen do tej pory. Pozytywnym akcentem jest też przelotny sarkazm, głównie w odniesieniu do ślubu na samym początku, co jest miłym zaskoczeniem, bo dotąd w kinowej sadze królowała wszechobecna, śmiertelna (nawet jak na nieśmiertelne wampiry) powaga. Niemniej nadal jest to film, eufemistycznie rzecz ujmując, nie najlepszy. Oczywiście, fani będą zachwyceni – a i dla mnie Pattinson i spółka byli już bardziej znośni aktorsko, niż w poprzednich częściach, przynajmniej tym razem zniknęła z jego twarzy tapeta z mąki. A całą resztę do kina może wieść chora ciekawość albo skłonności masochistyczne. Swoje „Przed świtem” tak czy inaczej zarobi. I to w dwóch częściach.
Saga Zmierzch: Przed Świtem cz. 1, reż. Bill Condon, prod. USA, czas trwania, dystr. Monolith Films, premiera 18 listopada 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: