Good night and good luck - tym zwrotem Edward R. Morrow żegnał się ze swoimi telewidzami na sam koniec audycji See it Now nadawanej przez CBS w latach 50. ubiegłego wieku.
Edward R. Morrow był bez wątpienia dziennikarzem zaangażowanym. Targnął się na dyktującego w latach 50., walczącego z „czarownicami”, senatora McCarthy’ego, wcześniej relacjonował amerykanom bitwę o Anglię podczas II wojny światowej. Stawał po stronie pokrzywdzonych, przeciwko uzurpatorom całej prawdy i tylko prawdy, był prawym dziennikarzem (w klasycznym rozumieniu tego słowa).
Historia najgorętszej dyskusji, jaka prawdopodobnie kiedykolwiek toczyła się na antenie Columbia Broadcasting System, jest głównym motywem filmu w reżyserii Georga Clooneya. Morrow kontra McCarthy. Polityka kontra wolne media.
Dobrze się stało, że film ten właśnie teraz wszedł na polskie ekrany. Clooney przedstawia widzom, do jakich nadużyć dochodzi podczas wszelkiego rodzaju rozliczeń z przeszłością, jak zdegenerowani są ci, którzy rozliczają, jak ich retoryka oparta jest na „prawdziwych, amerykańskich wartościach”, a ich oponenci to od razu wrogowie, chcą zniszczyć „nasz kraj i przyszłość naszych dzieci”. Czy dzisiaj film ten nie przypomina tego, co zobaczyć można w każdym serwisie informacyjnym, relacjonującym „obrady” z Wiejskiej? Obawiam się, że tak.
Good night and good luck to również świetne studium funkcjonowania redakcji telewizyjnej, gdzie dziennikarzom nie zależy tylko na zbijaniu kasy i odcinaniu kuponów, ale dla których prawda jest niezależna od koniunktury. Cała redakcja, nawet mimo skrywanej za żelazną miną frustracji z powodu wycofania reklamodawców, jest gotowa do współodpowiedzialności za słowa Morrowa.
Tylko Amerykanie (są wyjątki, ale one potwierdzają jedynie regułę) potrafią zrobić półtorej godzinny film, rozgrywający się właściwie w jednym miejscy, który w ogóle nie nudzi. Film Clooneya jest wręcz ascetyczny, nie ma w nim widowiskowych panoram Nowego Jorku lat 50., szybkiego montażu czy dynamicznej muzyki (podobna ascetyczność, za wyjątkiem Monachium, charakteryzuje wszystkie nominowane w tym roku filmy). Są słowa, mądre, wyważone, znoszące krytykę.
Ten rok jest triumfem aktora George Clooneya. Jest on nominowany zarówno jako reżyser i scenarzysta powyższego filmu, ale również jako aktor drugoplanowy (za film Syriana). Warto przypomnieć, że w zeszłym roku podobny triumf odniósł inny „męski” aktor Clint Eastwood (Za wszelką cenę). Sukces i uznanie już są, statuetka pojawi się na pewno, trudno będzie co prawda wygrać z Tajemnicą Brokeback Mountain, ale na pocieszenie za aktora...raczej tak. Po niezłych Wyznaniach niebezpiecznego umysłu (na podstawie scenariusza genialnego Charliego Kaufmana) Clooney teraz wyreżyserował niemal teatr telewizji według własnego scenariusza, którym udowadnia, że nie jest li tylko przystojnym chirurgiem, ale także zainteresowanym, uczestniczącym twórcą, chcącym zabrać głos. Takich reżyserów mamy w kinie amerykańskim mało, dzięki czemu postawa Clooneya zasługuje co najmniej na uznanie.
Good night and good luck to film ważny. Warto na niego zwrócić uwagę, nie tylko w kontekście debaty nad rolę mediów w demokratycznym państwie, ale żeby samemu się przekonać, że za niewielkie pieniądze, z pomocą kilku świetnych aktorów, można zrobić film, do którego będzie się wracać, o którym będzie się mówić i który będzie się cytować niejednokrotnie. Gorąco polecam, do zobaczenia za kilka dni, dobranoc i powodzenia.
Sławomir Macuga (slawek.macuga@dlastudenta.pl) |