Orgazm życiowym priorytetem
2009-04-06 09:47:42Nimfomania to wymysł mężczyzn, przez których kobiety czują się winne, kiedy przekraczają reguły - słyszymy w jednej ze scen filmu. Bo niby dlaczego zaspokojony seksualnie mężczyzna zyskuje status supermacho, a zaspokojona kobieta - miano dziwki?
Główna bohaterka „Dziennika nimfomanki" - Valerie Tasso swój pierwszy raz przeżywa w wieku 15 lat. Od tego momentu seks staje się dla niej najważniejszą życiową przyjemnością, relaksem. Jak sama stwierdza, wyzwala w niej niespożytą energię i przenosi w inny świat. Do tego stopnia, że każdy napotkany mężczyzna wzbudza w niej pożądanie.
„Dziennik nimfomanki" to studium kobiety trzymanej w szponach przez nałóg. Valerie doskonale zdaje sobie sprawę, że ma problem. Nie czuje się w pełni wartościową kobietą, bo nie potrafi stworzyć normalnego związku. Z mężczyznami łączy ją jedynie seks. Przychodzą i odchodzą. Doprowadzają do orgazmu, bądź też nie. Kiedy w końcu na jej drodze staje prawdziwe uczucie, okazuje się, że ukochany mężczyzna co prawda kocha, ale do rewelacyjnego kochanka mu daleko. Wkrótce zresztą Valerie przekonuje się, że jej pseudoidealny mężczyzna to niezrównoważony psychicznie, agresywny i wulgarny egocentryk. Rozstanie z nim (choć to najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć) bohaterka przypłaca silną depresją. Podnosi się jednak a kilkumiesięczną orgazmiczną posuchę odbija sobie, zatrudniając się w luksusowym burdelu. Szybko przekonuje się, że rola prostytutki z jednej strony niesie tyle okazji do seksu, ile tylko zapragnie (a o to przecież jej chodziło). Z drugiej zaś prostytucja to pasmo upokorzeń, odarcie z jakiejkolwiek godności. Valerie na własnej skórze odczuwa, że prostytutka to tylko prostytutka.
„Dziennik nimfomanki" to obraz kontrowersyjny, bo pokazujący taki wymiar seksu, o którym nadal jedynie szepcze się od czasu do czasu. A osoby, których dotyka seksoholizm traktuje się jako dziwne, niewyżyte lub nienormalne. Można zarzucać Valerie brak zasad moralnych, brak szacunku do samej siebie. Można również przyznać medal za odwagę, że potrafiła nie tylko publicznie przyznać się do nimfomanii (w końcu to autobiografia), ale zasygnalizować, że taki problem w ogóle istnieje. I mimo że nie odnajdziemy w filmie dogłębnej analizy nimfomanii a wielu obrzuci ekranizację błotem, uznając ją za nijaką, to i tak warto samemu przekonać się, o czym mowa. Może się bowiem okazać, że interpretacja to kwestia empatii.
Katarzyna Stec
dlaLejdis.pl