Ohana: Najcenniejszy skarb - recenzja
2021-02-01 10:21:5329 stycznia 2021 na platformie Netflix pojawił się familijny film przygodowy pt. "Ohana: Najcenniejszy skarb". Poznajemy w nim historię rezolutnej, rządnej przygód, nastoletniej Pili, która mieszka w Nowym Jorku razem ze starszym baratem i mamą (ojciec nie żyje). Cała trójka jedzie na wakacje do dziadka, który mieszka na ich rodzinnej, hawajskiej wyspie O'ahu. Tam okazuje się, że starszy pan ma kłopoty zdrowotne oraz finansowe, a w dodatku cała rodzina zdaje siębyć skłócona, a każdy z każdym ma jakieś sprawy do wyjaśnienia. Czy uda się szczęśliwie wszystko poukładać, jednocześnie szukając... skarbu, ukrytego gdzieś w jaskiniach na wyspie?
"Ohana: Najcenniejszy skarb" to produkcja, w której twórcom udało się pokazać nam sporo fajnych rzeczy, a jednocześnie jest ona pełna najróżniejszych wpadek i głupot. Zacznijmy od plusów. Przeniesienie akcji na oddaloną od cywilizacji wyspę, poskutkowało zarówno wieloma pięknymi krajobrazami, jakie można podziwiać w wielu scenach, jak i licznymi odniesieniami do popkultury. Młodzi bohaterowie kilkukrotnie wspominają, że kręcono tu np. "Park Jurajski", a Keanu Reeves ma hawajską krew i jest dumą całego regionu. W jedym z dialogów pada też tytuł filmu "John Wick".
Ciekawie wypadł też wątek poszukiwania skarbów, ale jeśli oczekiwaliście, że "Ohana: Najcenniejszy skarb" będzie jak "Poszukiwacze zaginionej Arki" dla dzieci, to niestety musimy was rozczarować. Choć wątek przygodowy jest okej, to brakuje w nim rozwiązywania zagadek środowiskowych, a przez większość czasu bohaterowie chodzą po ciemnej jaskimi. Dopiero pod koniec zaserwowano nam solidne sceny akcji, w których udział mogłaby brać Lara Croft z "Tomb Raider".
Najlepszym pomysłem na jaki wpadli twórcy zdecydowanie jest sposób narracji podczas licznych retrospekcji z udziałem podróżników i odkrywców sprzed wielu lat, którzy ukryli skarb na tej wyspie. Podczas dialogów nie tylko mówią głosami dzieci opowiadających tę historię, ale też posługują się współczesnym językiem, narzuconym przez dzieciaki z Brooklynu. Jest to prawie tak fajne jak sceny "Ant-Mana", kiedy Luis opowiadał swoje prześmieszne historie.
Powiedzmy sobie teraz o wadach, które nie niszczą seansu, ale potrafią irytować. Przede wszystkim, "Ohana: Najcenniejszy skarb" to tytuł skierowany do dzieci, i raczej nie ma mowy, by rodzice podczas seansu bawili się równie dobrze. Bardzo często zachowanie Pili wydaje się samolubne, choć ona sama tłumaczy, że robi wszystko dla dziadka. Reszta rodziny także daje popis skrajnego braku odpowiedzialności, a niektóre zwroty akcji są zbyt naiwne, nawet jak na kino familijne, gdzie wszystko musi skończyć się dobrze.
Trafionym pomysłem nie było też wprowadzenie na koniec wątków fantasy z duchami, klątwą itd. Nie tylko nie pasują do reszty filmu, ale też nie mają sensu same w sobie. Okropnie zły jest także wątek romantyczny, między starszym bratem głównej bohaterki i miejscową dziewczynę, która wychowała się na wyspie, ale jej niespełnionym marzeniem jest wyjazd do Nowego Jorku, gdzie znajduje się szkoła muzyczna. Rozwój uczucia tej dwójki jest tak naciągany i niewiarygodny, jak to tylko możliwe. Banalny jest także sam morał, który nie zaskoczy ani dzieci ani dorosłych.
"Ohana: Najcenniejszy skarb" to przyjemny film, który można puścić dzieciakom, ale raczej nie spowoduje, że po seansie spakują one swoje plecaki i wyruszą na podwórko szukać skarbów. Czy to dobrze? Sami musicie odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix