Recenzje - Kino

Ogniem i mieczem w chińskich realiach

2009-07-07 15:04:23

 „Mistrzowskie widowisko na miarę Gladiatora" - głosi plakat promujący najnowszą chińską superprodukcję, wyreżyserowaną przez człowieka kojarzonego w zasadzie szerszemu gremium tylko z kina akcji - Johna Woo. Dysponując budżetem opiewającym na 80 mln dolarów, Woo podjął się filmowego ukazania jednej z największych bitew w historii Chin.


Film został nakręcony na podstawie chińskiej powieści „Dzieje Trzech Królestw", opowiadającej historię bitwy, która rozegrała się w 208 r. n.e. Podstępny premier Cao Cao, owinąwszy sobie wokół palca młodego cesarza Chin, postanawia zjednoczyć pod swoim panowaniem wszystkie królestwa, na które owcześnie był podzielony ten kraj. Przeciw niemu występują dwa królestwa, rządzone przez Liu Beia i Sun Quana, których nawet połączone armie ustępują siłą 800 000 armii Cao Cao. Po serii zwycięskich bitew premiera decydujące starcie ma miejsce w pobliżu Czerwonego Klifu. Sprzymierzeni przeciwko zaborczemu Cao Cao, dwaj królowie muszą znaleźć sposób, jak pokonać jego zdecydowanie liczniejszą armię i wybrnąć z sytuacji, wydawałoby się, bez wyjścia. Wydatnie w tym pomaga królewski strateg Zhuge Liang, podrzucając coraz to nowsze i coraz to lepsze pomysły na przechytrzenie przeciwnika i jego ostateczne pokonanie.

Do europejskich kin „Trzy królestwa" (tłumaczowi, który przetłumaczył w ten sposób  tytuł „Red Cliff" przydałby się chyba weekend w SPA, błotna kąpiel i odstresowujący odpoczynek) weszły w okrojonej wersji - w Chinach widzowie skazani są na 4,5 h filmu bez przerwy; europejska niecierpliwość jest zatem większa, a wytrzymałość mniejsza, gdyż u nas film trwa zaledwie (aż?) dwie i pół godziny.

Początek filmu to wprowadzenie w języku angielskim w polityczne zawirowania czasów ówczesnych. Rozjaśnia to na chwilę sytuację, jednakże chwilę później widz musi wyostrzyć swoją percepcję do granic możliwości, aby połapać się kto jest kim. Nie wdając się w żadne bezsensowne, rasistowskie komentarze i nie powtarzając głupich stereotypów: skośnoocy Azjaci mają to do siebie, że są podobni. A jeśli do tego dochodzą spiski, knowania i różne negocjacje, podczas których przydałoby się wiedzieć, kto reprezentuje kogo i dlaczego - sprawa delikatnie się komplikuje. Można oszaleć, próbując przez połowę filmu odróżnić dobrych od złych i nie potrafiąc tego zrobić. Na szczęście najbardziej czołowe postacie mają rysy bardziej charakterystyczne od innych, wyróżniają się też specjalnymi brodami czy fryzurami (niejednokrotnie zabawnymi) - czyżby ukłon w stronę nieprzyzwyczajonego do widoku skośnookich przeciętnego Europejczyka? Jeśli tak, to był to pomysł trafiony i zdecydowanie pomoże w odbiorze tej produkcji poza Azją.

„Trzy Królestwa" to przede wszystkim bitwy, bitwy i jeszcze raz bitwy. Są one co prawda niezwykle efektowne, ale równocześnie podczas nich mamy czasami do czynienia z prymitywnymi ujęciami - chodzi tu np. o szybkie zbliżenia znane chociażby ze starych filmów z Bruce'm Lee. W innym z kolei momencie walka potrafi być dosłownie zapierająca dech w piersiach. Pod tym względem ten film jest bardzo nierówny. Na plus można zapisać twórcom fakt, że owe zapierające dech w piersiach momenty zdecydowanie przeważają nad tymi słabymi. Poza tym w związku z podobieństwem do siebie Chińczyków, naprawdę ciężko jest ich rozróżnić na polu bitwy, biorąc pod uwagę również to, że w zasadzie obie armie mają te same zbroje, a wyróżniają się zabrudzonymi sztandarami.
                                                                                                                                                     W całym filmie, a w bitwach szczególnie, widać wpływ, jaki wywarło amerykańskie kino na Johna Woo. Według mnie, podczas 2,5h seansu można zauważyć sceny podobne do „Troi" (statki), „Władcy Pierścieni" (statki płynące po jeziorze), „Aleksandra" (pył na polu bitwy), a na sam koniec chińscy wojownicy formują identyczny szyk jak Rzymianie w „Asteriksie i Obeliksie". Czy to dobrze, że takie sceny mają miejsce? - każdy wyrobi sobie własny osąd na ten temat.

W chwilach wytchnienia między bitwami mamy tu solidny wątek polityczno - spiskowo - negocjacyjny, a także, według mnie, na siłę wciśnięty wątek miłosny, który rzekomo służy temu, aby pokazać, że cała wojna toczy się z powodu kobiety. Osobiście czekałem cały film na pojawienie się na ekranie Izabeli Scorupco, która świetnie pasowałaby do tego właśnie wątku. Pod tym względem John Woo mnie zawiódł.

Poza jednym zamierzonym akcentem humorystycznym, film jest bardzo poważny. Jednakże dla ucha nieprzyzwyczajonego do języka mandżurskiego może wydawać się on śmieszny, co doskonale widać po reakcjach ludzi podczas seansu. Dodatkowo film obfituje w momenty,  w których w niezamierzony sposób wywołuje śmiech na sali - zapewne tylko na tej poza Azją. Nie sposób tu nie wspomnieć chociażby np. o sekwencji z samego początku filmu, gdzie pewien wojownik, z tej dobrej strony, walczy z hordami złych popleczników Cao Cao z przywiązanym do swoich pleców niemowlęciem, o tym, że najważniejsi ludzie w tym filmie noszą na głowie żyrandole z koralików, które to koraliki przesłaniają im świat czy wreszcie o owłosionym, tłustym generale armii Liu Beia, który jest hybrydą stworzoną z Wolverine'a i Grinch'a.

Faktem jest, że „Trzy Królestwa" niosą za sobą typowo azjatyckie wartości, które pozwoliły niegdyś „azjatyckim tygrysom", a teraz Chinom na rozwój i uzyskiwanie coraz większego kawałka w globalnym torcie. Są to m.in. walka do końca, determinacja, honor, odwaga, wiara w zwycięstwo czy wierność. Obejrzenie tego filmu bezsprzecznie wzbogaca widza, przyzwyczajonego do produkcji w stylu amerykańskim. Co prawda John Woo lubi, kolokwialnie mówiąc, efekciarstwo, ale w „Trzech Królestwach" oprócz efektownych walk mamy kawał azjatyckiej, a w zasadzie chińskiej kultury. Dzięki temu widzowie spoza Azji mają okazję zapoznać się z czymś innym niż ze standardem Hollywood - amerykańskim nastolatkiem ratującym w pojedynkę świat na tle swojej narodowej flagi, dodatkowo rozkochując w sobie dziewczynę, o której marzył. 

Podsumowując: według mnie warto obejrzeć ten film, chociażby jako dwu i pół godzinną ciekawostkę. Rzadko mamy okazję gościć w kinach produkcje spoza Hollywood, a szczególnie w kinach zwanych multipleksami. „Trzy Królestwa" to, oprócz dobrze zrealizowanych bitew i przyciągających oko efektów, wyciąg z chińskiej kultury i szeroko pojętych azjatyckich wartości, które warto przynajmniej poznać. Choć poprzez skrócenie o dwie godziny całego filmu stracił on na spójności, a niektóre wątki są potraktowane, delikatnie mówiąc, pobieżnie, to jednak jest to w jakimś stopniu odmiana w dobie dominacji kasowych amerykańskich produkcji. Kto wie, może obserwujemy właśnie wschód nowej potęgi w kinematografii?

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
fot. cutprintreview.com

Słowa kluczowe: Trzy królestwa recenzja opinie film Dzieje trzech królestw, John Woo, "Red Cliff"
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?

Aquaman i Zaginione KrÃłlestwo
Aquaman i Zaginione Królestwo - recenzja wydania Blu-ray

Czy warto zobaczyć ten film? Jakie dodatki są na płycie Blu-ray?

Polecamy
Parada Serc
Parada serc - recenzja

Oto polska komedia romantyczna z jamnikami w centrum wydarzeń.

Come Play - recenzja

To zdecydowanie nie jest tylko horror o pozaświatowej istocie.

Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Wonka film 2023
Wonka - recenzja wydania Blu-ray

Na płycie są naprawdę słodkie bonusy!

Problem trzech ciał
Problem trzech ciał - recenzja serialu

Czy mamy z tym serialem problem?