Nie zapomnij umyć zębów (recenzja)
2011-08-30 10:58:21Magnes w postaci nazwiska del Toro na plakacie silnie przyciąga. Ale czy nie jest to przypadkiem tylko zwodniczy zabieg marketingowy?
Przyznam się bez bicia: nie jestem fanem horrorów i to z kilku powodów. Od czasu, kiedy technologia tworzenia filmów doświadczyła wielkiego postępu, umożliwiającego np. narodziny Michaela Bay’a, w z założenia strasznym gatunku pojawiła się wielka pokusa: przeładowanie filmu efektami specjalnymi i zaserwowanie widzowi zestawu jump-scenek. Niepokojące jest to, ilu reżyserów i twórców jej uległo, produkując filmy bezbarwne, opierające się na utartych schematach, mające tyle samo klimatu, co przedwyborcze spoty radiowe. Człowiek rodzi się tylko z dwoma lękami: przed upadkiem i nagłymi, głośnymi dźwiękami, więc poniekąd te ubogie horrory są odwołaniem do tego, co pierwotne w ludziach. Jednocześnie kiedy wspomina się takich mistrzów, jak Wes Craven, John Carpenter czy Kubrick w „Lśnieniu”, to nie sposób doceniać filmów, które mają widzowi do zaoferowania tylko podskoki na fotelu i efekciarskie potwory/zgony/katastrofy/inne (niepotrzebne skreślić). Poza tym, horror w kinie to obiekt najczęstszego wyboru chojraków, którzy chcą przestraszyć swoje partnerki, a potem sami maskują swoje piski wybuchami śmiechu i głośnym gadaniem.
Na „Nie bój się ciemności” zwabiło mnie nazwisko del Toro – zapewne nie tylko mnie. „Labirynt fauna”, chyba najbardziej znany film tego pana, to kawał dobrego kina. W „Nie bój się ciemności” Guillermo del Toro odpowiadał za scenariusz, więc można było liczyć na to, że chociaż fabuła będzie porządna, a reżyser nie da się ponieść demonowi efekciarstwa i dobuduje do historii odpowiednią atmosferę.
Zaczyna się naprawdę nieźle, choć „Nie bój się ciemności” pławi się w schematach, jak Tony Montana w misce kokainy. Mamy tu bowiem m.in. małą dziewczynkę, do której szepczą starożytne stworki, a dorośli jej nie wierzą, stary, ciemny dom, rozwód rodziców i niekoniecznie utalentowanego w rodzicielstwie ojca (Guy Pearce) z nową partnerką (Katie Holmes), która stara się zdobyć względy młodej bohaterki. A na deser dostajemy najczęściej eksploatowane schematy, jak nieuciekanie od oczywistego niebezpieczeństwa, a wręcz pełne zaangażowania szukanie go. Seriously, gdybyś w strasznym, pustym domu usłyszał głosy, szepczące twoje imię, czy naprawdę poszukiwałbyś ich źródła czy czym prędzej się stamtąd ulotnił?
Bardzo podobała mi się wciągająca atmosfera pierwszej połowy filmu, skutecznie budowana przez klimatyczne zdjęcia i towarzyszącą, tajemniczą muzykę, szepty i odgłosy wiatru. Mała ilość jump-scenek pozwalała na nadzieję, że „Nie bój się ciemności” nie pójdzie drogą łatwizny i doceni wartość inwestycji w gęstą aurę. Momentem przełomowym filmu była, skądinąd bardzo udana, znana z trailera scena, w której Sally wchodzi pod kołdrę w poszukiwaniu źródła wybrzuszenia na niej. Od czasu ujawnienia się pradawnych gnomów, dopieszczonych pod względem graficznym, żywiących się zębami i kośćmi młodych dzieci i oczywiście mówiących tylko po nowoangielsku, atmosfera filmu powoli i skutecznie opada, a ludzkie zmagania ze stworkami ogląda się prawie jak „Gremliny”. W sumie szkoda, bo to poniekąd roztrwonienie kapitału z początku filmu.
Amerykańskie horrory były ostatnio w lwiej części remake’ami klasyki gatunku lub przeniesieniem do USA japońskich pierwowzorów. Dlatego w sumie chwali się, że „Nie bój się ciemności” bazuje na oryginalnym scenariuszu. Oryginalnym bynajmniej nie w sensie pomysłów w nim zawartych, bo te są jak wytarte na tyłku spodnie kierowcy tira. Wyłożenie kart na stół w takim filmie to niemal samobójcza misja – bo nie od dziś wiadomo, że karty, które szepczą pod stołem i gdzieniegdzie widza podgryzają, wpływają lepiej na atmosferę horroru. Można zatem żałować, że twórcy wybrali właśnie taki wariant poprowadzenia fabuły i poczekać na jakiegoś lepszego przedstawiciela gatunku – ten jest co prawda przyjemny i dobrze się go ogląda, jednocześnie do najlepszych nie należy.
Nie bój się ciemności, reż. Troy Nixey, prod. Australia, USA, czas trwania 99 min, dystr. Best Film, premiera 26 sierpnia 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: