Nie porywający, ale przyzwoity
2009-11-13 10:37:00Wielu film w reżyserii Andrzeja Kotkowskiego „Miasto z morza" rozczarował. Po premierze filmu przeważały głosy, że jest to kino słabe, któremu brakuje zaangażowania i wyrazu. Poprawne, ale nie porywające tłumów. Ale z drugiej strony, niewiele jest miast w Polsce, które mogłyby pochwalić się filmem (nawet słabym) opowiadającym historię jego powstania.
„Miasto z morza" jest ekranizacją powieści Stanisławy Fleszarowej - Muskat pod tytułem „Tak trzymać". Film opowiada o jednym z najważniejszych wydarzeń, które miały miejsce w Polsce tuż po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku - budowie portu w Gdyni. Tak istotnym głównie dlatego, że po tylu latach niewoli Polacy za wszelką cenę chcieli mieć coś swojego, tylko polskiego, aby sobie, ale też innym udowodnić, że są narodem silnym i potrafiącym dokonywać rzeczy wielkich.
Pokazanie procesu budowy portu jest pretekstem, aby jednocześnie ukazać życie ówczesnych mieszkańców Gdyni, wtedy jeszcze niewielkiej wioski oraz tych, którzy przyjechali na wybrzeże w poszukiwaniu pracy. Głównym bohaterem jest więc młody chłopak Krzysztof Grabień (Jakub Strzelecki) zdeterminowany, pomimo wielu przeszkód, by w pomóc w budowie portu. Zakochuje się w pięknej Kaszubce (Julia Pietrucha), której despotyczny ojciec (Marian Dziędziel) początkowo nie pozwala na związek z „nietutejszym". W filmie wyraźniej zaznaczone zostały również postacie budowniczego portu Tadeusza Wendy (Olgierd Łukaszewicz) oraz cieszącej się dużym powodzeniem u mężczyzn pani Heleny, wdowy po żołnierzu Legionów (Małgorzata Foremniak).
Z pewnością film rozczaruje tych, którzy idąc da kina liczyli, że obejrzą wysokobudżetową, zrealizowaną z rozmachem i werwą mega produkcję. Z pewnością „Miasto z morza" nią nie jest, ale nie traktowałbym tego jako zarzutu. Podobnie jak nie przeszkadzała mi rzeczywiście momentami pewna „pocztówkowość" bohaterów. Kotkowski w swoim filmie przedstawił nieskomplikowaną historię prostych ludzi (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), którzy - każde po swojemu, próbowało zaaklimatyzować się w nowej rzeczywistości. „Miasto z morza" nie jest filmem psychologicznym traktującym o złożoności ludzkiej egzystencji. W moim przekonaniu miał to być film o tym, jak Polacy po długiej przerwie tworzą coś swojego, pomimo pewnych przeszkód. Również o tym, jak zamknięta wtedy społeczność kaszubska przyjmowała w małej Gdyni tysiące robotników z całej Polski i jak bardzo burzyło to dotychczasowy tryb jej życia. Też o tym , jakie szansy stawały przed młodymi, chcącymi zdobywać edukację ludźmi.
To, czego mi zabrakło to zbyt mało obrazów pokazujących, jak zmienia się sama Gdynia. Jak przeistacza się z małej wioski w tętniące życiem miasto. Domyślam się tylko, że było to spowodowane ograniczonym budżetem na realizację filmu.
„Miasto z morza" nie przykuwa do foteli dynamicznie rozwijającą się akcją z ciągłymi zwrotami ani nieprzewidywalnymi rozwiązaniami, ale chyba od początku nie było takiego założenia. Gdynia ma film, który opowiada historię jej powstania - ile jeszcze miast w Polsce może się tym pochwalić?