Mission: Impossible - Fallout - recenzja
2018-08-13 09:23:20Christopher McQuarrie i Tom Cruise to zgrany duet reżyser - aktor. Wspólne projekty tych panów to "Na skraju jutra", "Mumia" i "Jack Reacher: Jednym strzałem", przy których McQuarrie pisał scenariusze, a ostatni sam reżyserował. Cruise zaufał mu zatem przy realizacji kolejnej odsłony serii "Mission: Impossible", która ponownie miała pokazać niewiarygodną sprawność 56-letniego gwiazdora, lubiącego samodzielnie wykonywać większość scen kaskaderskich. Czy efekt tej współpracy jest zadowalający? Czy "Mission: Impossible - Fallout" to dobry film? Przeczytaj recenzję!
Seria „Mission: Impossible” w części czwartej oraz piątej weszła na zdecydowanie wyższy poziom, niż w pierwszych trzech odsłonach. „Ghost Protocol” i „Rogue Nation” to były znakomite produkcje, które wbijały w fotel rozmachem, pomysłowością oraz oczywiście zwrotami akcji. „Fallout” , jako zwieńczenie tej nowej trylogii, miało przesuwać granicę kina akcji jeszcze dalej, ale… niestety tego nie robi, zawodząc nie tylko na tym polu.
„MI: Fallout” fabularnie zawodzi na całej linii. To znów opowieść o grupce agentów, której przewodzi niezniszczalny Ethan Hunt i nie było by w tym nic złego, gdyby nie fakt, że bohaterowie muszą powstrzymać złowrogą organizację przed detonacją bomby biologicznej, która docelowo zniszczyłaby 1/3 ludzkości. Tak, znowu to samo, z całym pakietem następujących co 5 minut szalonych zwrotów akcji, które z łatwością można przewidzieć, podobnie jak ratowanie świata na sekundę przed detonacją.
Fabularnie film nie ma zupełnie nic ciekawego do zaoferowania i to jest jego największa wada. Zobaczymy tu nie tylko oklepane patenty z innych filmów, ale nawet kopie scenariuszowych rozwiązań w obrębie tej samej serii. W tym filmie ewidentnie widać, że choć do pewnego momentu seria „Mission: Impossible” rozwijała się w sposób godny podziwu, teraz zaczyna zjadać własny ogon. Sprawy nie pomagają nawet bohaterowie, których zdążyliśmy już polubić w poprzednich częściach. Gwiazdy obsady, jak Tom Cruise, Alec Baldwin, Simon Pegg, Rebecca Ferguson czy Ving Rhames nie mają tu zbyt wiele do grania. Dobrze wypada za to Henry Cavill, którego wąsy idealnie pasują do odgrywanej postaci.
Oczywiście, „Mission: Impossible - Fallout” ma do zaoferowania kilka zapierających dech w piersi scen, ale i te wcale nie wyznaczają nowych standardów, jak można było przeczytać w kilku zagranicznych recenzjach. W pamięć zapadają takie sekwencje jak pościg ulicami miasta, piesza gonitwa Hunta za antagonistą i finałowa akcja z helikopterami. To momenty, podczas których emocje wzrastają do maksymalnego poziomu i zapominamy o wszelkich absurdach.
„MI: Fallout” to niezły film, ale gorszy od dwóch poprzednich części. Nasi bohaterowie biegają, strzelają, cały czas muszą improwizować i bywa to interesujące. Nie dajcie sobie jednak wmówić, że najnowsza część serii „Mission: Impossible” jest porywająca i innowacyjna. Zupełnie nie jest.
Michał Derkacz
Mission: Impossible - Fallout, reż. Christopher McQuarrie, prod. USA, czas trwania 147 min, polska premiera 10 sierpnia 2018.
Film zobaczyłem w Cinema City Wroclavia, na seansie IMAX 2d.
fot. materiały prasowe