Miłość i potwory - recenzja
2021-04-15 08:28:49Uwaga: Recenzja filmu zdradza jeden z kluczowych elementów fabuły.
Debiutował na Amazon Prime Video, teraz jest do zobaczenia na Netflix. Film "Miłość i potwory" to postapokaliptyczna opowieść o... no o miłości i o potworach. Produkcję już wyróżniono nominacją oscarową 2021 za efekty specjalne, ale wizualna strona nie jest tu najważniejsza. To właśnie bohaterowie i ich historia przykuwa naszą uwagę i sprawia, że film w reżyserii Michaela Matthewsa ogląda się z wielkim zaangażowaniem.
Romantyczna akcja w świecie postapo
Akcja filmu "Miłość i potwory" rozgrywa się 7 lat po tym jak ziemskie robale zostały napromieniowane i zamieniły się w wielkie potwory, które zniszczyły miasta i sprawiły, że ludzie musieli pochować się w podziemnych bunkrach. Pewnego dnia, główny bohater, Joel Dawson (Dylan O'Brien) nawiązuje kontakt radiowy z Aimee (Jessica Henwick), swoją dziewczyną z liceum, z którą musiał rozstać się w dramatycznych okolicznościach podczas ucieczki do bunkra. Okazuje się, że mieszka ona na wybrzeżu ponad 100 kilometrów dalej, ale kontakt radiowy nagle urywa się, więc Joel wyrusza na samotną, niemal samobójczą misję ratunkową. Czy uda mu się dotrzeć do Aimee? Jakie przygody będzie miał na trasie? Czy sytuacja jaką zastanie na miejscu, wpłynie na ich związek sprzed lat?
Nie taka samotna ta podróż
Film "Miłość i potwory" okazuje się zaskakująco świeży i pomysłowy, zwłaszcza jeśli chodzi o wspomnianych bohaterów. Joel jest przedstawiony jako uwielbiany przez wszystkich chłopak, ale z drugiej strony jest on otwarcie traktowany przez przyjaciół jako życiowy nieudacznik, który nigdy nie walczył o przetrwanie, nie zabijał potworów i z pewnością nie masz szans na dotarcie do ukochanej. Oczywiście Joel też zdaje obie sprawę z faktu, że porywa się na coś szalenie trudnego, ale i tak wychodzi z bunkra i odkrywa realia świata opanowanego przez zmutowane istoty.
Po drodze nasz protagonista przechodzi przemianę, jak na dobry „film drogi” (i nie tylko) przystało. Jego przygody są emocjonujące, a spotkani po drodze towarzysze - wyjątkowo pomocni. Bardzo fajnie pokazano relację Joela z... przypadkowo napotkanym psem, a drugoplanowi Michael Rooker i Ariana Greenblatt grają swoje postacie po prostu fantastycznie. Nawet spotkany w dalszej części wyprawy robot (głos podkłada Melanie Zanetti) jest na tyle ciekawie „napisany” przez scenarzystów, że nasz bohater ma z nim świetny dialog.
Zderzenie z rzeczywistością
Ogólnie, nie tylko sceny akcji są super zrobione (faktycznie efekty specjalne zasługują na nagrody), ale też właśnie rozmowy miedzy poszczególnymi postaciami. Jest w nich sporo słodko-gorzkich przemyśleń, a ukoronowaniem tego jest spotkanie Joela z Aimee, bardzo odbiegające od klisz z filmów przygodowych czy komedii romantycznych, ale bardzo bliskie prawdziwemu życiu.
Przez kilka lat wiele się pozmieniało, nie tylko na świecie, ale i w życiu prywatnym ludzi, którzy żyli w ukryciu. Obecna Aimee to już nie jest ta sama dziewczyna, z którą Joel romansował w liceum. Także nasz główny bohater stał kimś innym, wiec oczekiwanie na romantyczny happy end było naiwne. Jednocześnie ta dojrzała relacja uczy tę dwójkę, co jest aktualnie dla nich najważniejsze. Brawo dla twórców, że zdecydowali się na takie rozwiązanie. Dylan O'Brien i Jessica Henwick grają bardzo solidnie i wiarygodnie przekazują emocje swoich postaci, wiec jeśli lubicie oglądać na ekranie młodych, pięknych i zdolnych ludzi, to "Miłość i potwory" również w tym aspekcie was nie rozczaruje. Zdecydowanie polecamy zobaczyć!
Ocena końcowa: 8/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix