Lubaszenko nie w formie
2009-03-23 09:51:30Prezentując polskiej publiczności filmy „Sztos" i „Chłopaki nie płaczą", Olaf Lubaszenko zgłosił akces do grona najciekawszy polskich reżyserów, tak mało rozpowszechnionego u nas, kina popularnego. Początkowe sukcesy zwiastowały, że narodził się talent reżyserski na miarę Juliusza Machulskiego czy Władysława Pasikowskiego. Niestety później Lubaszenko wpadł w twórczy dołek, czego dowodem były „Poranek kojota" i „E=mc²". „Złoty środek" - najnowszy film znakomitego aktora - miał być nowym otwarciem w jego reżyserskiej karierze. Niestety wygląda na to, że stanie się początkiem jej końca.
Film opowiada historię Mirki (przyzwoita rola Anny Przybylskiej), mieszkanki warszawskiej Pragi. Dziewczyna po zakończeniu studiów prawniczych stara się o pracę w znanej kancelarii adwokackiej Łopian & Pokrzywa. Staje się to celem samym w sobie, kiedy dowiaduje się, że prawnicy z tej kancelarii stoją za nielegalną transakcją, w wyniku której część Pragi ma zostać sprzedana. Problem w tym, że Łopian i Pokrzywa nie wyobrażają sobie kobiety jako współpracownika. Mirka nie daje jednak łatwo za wygraną. Postanawia przebrać się za mężczyznę Mirosława. Ma w tym jej pomóc wujek Bogumił (świetny Paweł Wilczak).
Film Olafa Lubaszenki stara się odświeżyć schemat znany chociażby z takich filmów jak „Tootsie" czy „Mrs. Doubtfire". Istnieje jednak podstawowa różnica między wymienionymi produkcjami a „Złotym Środkiem". „Mrs.Doubtfire", a szczególnie „Tootsie" do dziś uznawane są za klasyki komedii. Natomiast o nowym obrazie Lubaszenki powinno się jak najszybciej zapomnieć. Jest to jedyna w swoim rodzaju komedia, w której ciężko znaleźć choćby jedną zabawną scenę. Lubaszenko kreuje historię głównej bohaterki bez jakiegokolwiek zaangażowania. Ciężko odczuć, czy z nią sympatyzuje, czy przeciwnie - nie pochwala jej zachowania.
Na domiar złego nie potrafi nadać opowiadanej historii jakiegokolwiek tempa, przez co film w pewnym momencie zaczyna się niemiłosiernie ciągnąć. Reżyser i scenarzysta Jerzy Kolasa niemal stają na głowie, żeby na siłę rozbawić widza. Niestety ich próby palą na panewce, a film zostaje rozbity na kilka niespójnych, chwilami strasznie irytujących wątków. Co jakiś czas Lubaszenko raczy nas scenami, w których występują trzy rozmawiające ze sobą na ławce starsze panie. Innym razem dostajemy kretyńskie dialogi między dwoma adwokatami, których grają komicy znani z Kabaretu Moralnego Niepokoju. Niestety te potencjalnie ciekawe, naruszające linearną strukturę filmu, sekwencje są pozbawione jakiegokolwiek humoru, czy pointy. Wszystko wypada niezmiernie sztucznie, jakby reżyser na siłę szukał miejsca w obsadzie dla Roberta Górskiego czy zwykle kapitalnej Zofii Czerwińskiej. Poza tymi wstawkami film porusza kilka „poważnych" tematów - korupcja na najwyższych szczeblach polityki, konflikt między braćmi, problem nadopiekuńczej, dysfunkcyjnej rodziny. Jak widać jest ich na bez mała tuzin poważnych filmów dramatycznych.
Tymczasem Lubaszenko starał się je wszystkie zawrzeć w „Złotym środku" w formie humoru sytuacyjnego i słownego. Zabrakło mu jednak wszystkiego - wyczucia, pomysłowości, smaku, dystansu. Tak duża nieudolność reżysera powoduje u widza pytanie, czy to rzeczywiście tak uznani twórcy jak Lubaszenko i Kolasa stoją za tym schematycznym, nudnym filmidłem zasługującym jedynie na komentarz - dno totalne!
Lubaszence udało się zebrać na ekranie niesamowicie mocną grupę odtwórców. Co ciekawe, mimo kłód, jakie podłożył im pod nogi w tekście swojego scenariusza, większość uratowała twarz. Z drugiej strony nie sposób nie zauważyć, że doborem obsady reżyser nie zaskoczył. Kowalewski gra więc ministra-prostaka, Pazura zacietrzewionego brata, Bobrowski prawnika-idealistę, a Wakuliński jego ekscentrycznego ojca. Wszyscy, poza nimi także Tamara Arciuch, Maria Pakulnis, Edward Linde, a w szczególności zaskakujący Robert Gonera, trzymają wysoki poziom aktorski i charyzmą starają się uratować tę produkcję przed całkowitą klęską. Mnie najbardziej podobały się role Krzysztofa Kowalewskiego, który jest w kreowaniu tego typu postaci niezastąpiony, oraz mistrzowsko odcinający się od swojego dotychczasowego emploi Paweł Wilczak.
„Złoty środek" to wielka porażka Olafa Lubaszenko i dowód, że polskie kino potrzebuje nowego spojrzenia na komedie. Zgrane schematy z ministrem chamem czy hollywoodzki pomysł zmiany płci nie są już samograjami, które bez solidnej realizacji zapewniałyby sowitą dawkę rozrywki. W „Złotym środku", poza imponującą obsadą, wszystko jest koszmarnie nie dopracowane. Po obejrzeniu filmu nasuwa się pytanie, co skłoniło wielkiego Olafa Lubaszenkę do realizacji takiego obrazu. Zdecydowanie odradzam!
Maciej Stasierski
(maciej.stasierski@dlastudenta.pl)