Liga Sprawiedliwości - recenzja
2017-11-20 09:39:42Po koszmarnych produkcjach - „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” i „Legion samobójców” oraz bardzo udanej „Wonder Woman” filmowe uniwersum DC potrzebowało kolejnego sukcesu. Ambitny projekt zbierający najpopularniejszych superbohaterów pod szyldem „Liga Sprawiedliwości” musiał się udać, by kolejne filmy z tej serii miały jeszcze jakiś sens. Czy jest sukces? Przeczytajcie naszą recenzję!
„Liga Sprawiedliwości”, którą reżyserował Zack Snyder, a potem poprawki robił po nim Joss Whedon, to film przede wszystkim bardzo bezpieczny. Próżno szukać tu fabularnych i realizacyjnych dziwactw, w których tak lubowano się w wyżej wymienionych, nieudanych produkcjach. Ewidentnie poprawiano scenariusz, a „dokrętki”, które realizował Whedon wniosły tu sporo polotu. Na szczęście, to wszystko jakoś trzyma się razem, a montaż najwyraźniej zdziałał cuda, bo historia nie sprawia wrażenie szaleńczo pociętej. Obraz, który wszedł do kin jest wyjątkowo prosty fabularnie, klarowny reżysersko, poprawnie zagrany i co najważniejsze - po brzegi napakowany akcją, z udziałem postaci, które tak lubimy.
A jeśli już o bohaterach mowa, to tytułowy skład prezentuje się świetnie. Twórcy nie tracili zbyt wiele czasu na przedstawianie tych, których już znamy, a nowe twarze w filmowym uniwersum przedstawiono szybko i płynnie wpleciono ich genezy oraz motywacje w opowieść. Na każdym kroku widać jednak, że pierwsze skrzypce grają tu Batman (Ben Affleck) i Wonder Woman (Gal Gadot). Pozostali, czyli Cyborg (Ray Fisher), Aquaman (Jason Momoa) i Flash (Ezra Miller) są uzupełnieniem grupy, ale naturalnie każdy ma „swoje pięć minut” i każdy sprawdza się w roli, choć ostatni z wymienionych to gość kompletnie irytujący.
To, co świetnie działa w filmie „Liga Sprawiedliwości”, to chemia między bohaterami oraz doskonale ukazana ich współpraca w walce. Wszyscy stosują swoje wyjątkowe supermoce jak potrafią, ale potrafią też pomagać sobie wzajemnie, dzięki czemu nie ma się poczucia, że każdy biega gdzie popadnie i robi co chce. Ujawniają się też ich przywódcze instynkty i charyzma, potrzebne podczas pracy w grupie.
Naprzeciw naszych bohaterów stoi natomiast główny złoczyńca filmu - Steppenwolf, który jest tak źle zrobiony (pod kątem motywacji, osobowości i działań), jak to tylko możliwe. To zwykła marionetka, którą po prostu trzeba pokonać, a fakt, że facet w czerwonej pelerynie (wiecie o kim mowa) potrafi samodzielnie skopać mu tyłem, tylko udowadnia, jak nijakim Steppenwolf jest antagonistą.
Rozczarowaniem jest także miejsce finałowej rozwałki - randomowe, niemal bezludne miasto gdzieś w Rosji. Przez to kompletnie nie czuć stawki w ostatecznej walce, a wszystko wygląda bardziej na ustawkę chuliganów po lekcjach, niż bitwę o losy ludzkości. Sprawę ratują tu natomiast efekty specjalne, jak zawsze dobre w produkcjach superbohaterskich DC.
„Liga Sprawiedliwości” to film, który musiał się udać i to zadanie spełniono w 70%. Mamy tu banalną, ale zwięzłą historię, fajnie pokazaną współpracę bohaterów i masę efektownej akcji. Mamy też fatalnego złoczyńcę, kilka durnych zachowań postaci (zwłaszcza na początku) i brak poczucia stawki walki. Ostatecznie, to film, który przywraca wiarę w filmowe uniwersum DC, ale do pełni szczęścia potrzeba tu nowych reżyserów, świeżego spojrzenia i porządnych, solowych przygód poszczególnych postaci.
Ocena końcowa: 7/10
Michał Derkacz
Liga Sprawiedliwości, reż. Zack Snyder, prod. USA, czas trwania 120 min, dystr. Warner Bros. Entertainment Polska, polska premiera 17 listopada 2017