Król - recenzja
2019-11-04 10:16:561 listopada 2019 na platformie Netflix pojawił się film "Król". Bohaterem tej biograficznej historii jest to kapryśny książę Hal (Timothée Chalamet), który wzgardził królewskim przepychem i postanowił wieść życie pośród ludu. Gdy jednak umiera jego ojciec-despota, młodzieniec zostaje koronowany jako król Henryk V i zasiada na tronie Anglii. Szybko musi stawić czoła wyzwaniom oraz poprowadzić wojsko przeciwko Francji.
"Król" jest tytułem dość ciekawym, z kilku względów. Seans trwa ponad dwie godziny, a całość fabuły da się opowiedzieć w kilku zdaniach (w zasadzie wszystko jest w opisie powyżej), a jednocześnie w trakcie oglądania nie ma mowy o choćby chwili nudy. Opowieść jest prosta, zwięzła i liniowa, co w kinie historycznym zdarza się rzadko, ale to wszystko działa tylko na korzyść filmu Davida Michoda. Siłą produkcji jest tu sposób przedstawienia poszczególnych wydarzeń oraz wyśmienite, choć powściągliwe aktorstwo.
Twórcy idealnie, bardzo wiarygodnie, oddali realia epoki, umieszczając bohaterów w ciemnych, zimnych i mrocznych pomieszczeniach średniowiecznych zamków, a jeśli dane sceny rozgrywają się w plenerach, widzimy miasto tonące w brudzie i błocie. Scenografia i kostiumy też stoją na wysokim poziomie. Realizm przejawia się nie tylko w projekcie świata, ale także w krwawych scenach walk.
Mamy w filmie dwa pojedynki jeden na jeden, które są znakomite, ale główną atrakcją "Króla" jest bitwa prowadzona na podmokłym terenie, gdzie ciężkie oddziały konne Francji ruszają na lekkozbrojnych ludzi Henryka V, który bitew toczyć nie chciał wcale, ale jak już to robił, to słuchał rad bardziej doświadczonych dowódców i opłacało mu się to. Bitwa ta jest fantastycznie wyreżyserowana i szybko przypomina pamiętną "Bitwę bękartów" z dziewiątego odcinka szóstego sezonu "Gry o tron". Jest brutalnie, brudno i bardzo chaotycznie. Wszystko widzimy z perspektywy walczącego bohatera, a kamera krąży w tłumie pochłoniętych zabijaniem rycerzy.
Powiedzieliśmy już sobie, że nie w historii, a sposobie jej opowiadania tkwi moc "Króla", ale trzeba wyróżnić jeszcze aktorów. Timothée Chalamet nie szarżuje, ale już pokazuje, że już jako 23-letni aktor jest bardzo charyzmatyczny i ma w sobie coś hipnotyzującego. Dobrze wiedzieć też, że jest w stanie zagrać nie tylko pięknych chłopców i amantów, ale też wcielić się w postać, która na samym początku swych rządów zapowiedział nieszanującym go doradcom - Od teraz będę inny. A jeśli to on osobiście grał w scenach pojedynków (kto wie, może w zbroi był dubler?), to tym bardziej należą mu się brawa.
Wyróżnić musimy krótką, jednak wyśmienitą rolę Roberta Pattinsona (francuski książę, główny antagonista). Jest on połączeniem wcielonego zła z dziwnie komediowym posmakiem, przejawiającym się w dialogu z głównym bohaterem oraz późniejszym ich "pojedynku". Solidnie grają też m. in. Joel Edgerton (przyjaciel Hala, dodatkowo współscenarzysta razem z Davidem Michodem), Ben Mendelsohn (umierający król Henryk IV) oraz Lily-Rose Depp, która jest dosłownie w jednej dłuższej scenie dialogowej, ale wypada w niej świetnie.
"Król" to taki film, który ogląda się bardzo płynnie i ze sporym zaangażowaniem, a jednak trudno określić go jako szczególnie dobry. Jest tu sporo klimatycznych scen i realistyczne odwzorowanie tamtych czasów, a także godne pochwały aktorstwo. Jeśli jednak nastawiacie się na rozmach i epicką przygodę, to tego w "Królu" nie znajdziecie. Podobnie, jako lekcja historii produkcja ta raczej nie spełni oczekiwań, bo twórcy skupili się na telegraficznym skrócie żywota Henryka V.
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix