Kosmiczne jaja na Dzikim Zachodzie (recenzja)
2011-08-30 10:45:00Takiego cross-overa dawno nie widzieliśmy – i biorąc pod uwagę jego jakość, pewnie długo znów nie zobaczymy.
Pewnego wieczoru, siedząc na skórzanych fotelach o wysadzanych złotem podłokietnikach i popijając Dom Perignon z kryształowych kieliszków, pięciu scenarzystów rozmyślało nad wspólnym filmem. Dwóch z nich miało na koncie Złotą Malinę za scenariusz do drugiej części „Transformers”, dwóch z nich wymyśliło fabułę „Ludzkich dzieci”, a piąty pracował z ostatnią dwójką nad najnowszym „Star Trekiem”. Gdy tak raczyli się nektarem, niedostępnym dla zwykłych śmiertelników, zastanawiając się, jak opłacić swoje Lamborghini, pałace i partnerki, jeden z nich zaczął się krztusić. Szlachetny trunek pozwolił mu sięgnąć do najgłębszych zasobów swojej pamięci, gdzie odnalazł wspomnienie pewnego komiksu, który wpadł w jego ręce zaledwie parę lat wcześniej.
Gdy opowiedział o nim swoim kolegom, ich źrenice przybrały kształt symbolu dolara, a w uszach rozległ się brzdęk monet. Każdy kolejny element tego komiksu był dla nich niczym pierwszy prezent gwiazdkowy. „Uwielbiam westerny!” – zakrzyknął jeden z nich. „A ja kosmitów!” – wtórował drugi. A ich entuzjazm do tytułu „Kowboje i obcy” rósł z sekundy na sekundę.
Postanowili zatem usiąść do swoich Mac’ów i zaczęli pisać. Przed ich oczami rysowały się luźne adaptacje tego, co przeczytali wcześniej w komiksie. Stworzyli postać Jake’a Lonergana, szlachetnego przestępcy i bujającego się twardziela, który budzi się pośrodku niczego, z dziwaczną bransoletą wokół nadgarstka. Jako jego początkowego oponenta, a potem sojusznika, wykreowali pułkownika Dolarhyde’a, dzięki któremu pobliskie małe miasteczko funkcjonuje. Wreszcie zręcznie wpakowali do fabuły kobietę, Ellę, która kryje pewną zaskakującą tajemnicę.
Nadszedł czas, aby na scenie przywitać także obcych, którzy porywają, niemal jak na lasso, mieszkańców miasteczka, wywołując złość w okolicznych kowbojach. W tym momencie scenarzyści na chwilę przystanęli w zadumie. Niby dlaczego kosmici mieliby atakować Bogu ducha winnych Amerykanów w kapeluszach? „Przecież to jasne!” – odparł w końcu jeden z nich. „Przylecieli na Ziemię po złoto”- powiedział, projektując na obcych swoje żądze, czym zyskał poklask zebranych, którzy chwilę potem popuścili wodze wyobraźni i niczym swoi bohaterowie, popędzili na rumakach inspiracji i do swojej historii wrzucili Indian, pojedynki, wybuchy i poświęcenia. W międzyczasie zauważyli, że w sumie zapomnieli o dialogach, ale czerpiąc garściami z doświadczenia z „Transformers”, szybciutko dopisali kilka ckliwych kwestii i haseł, które bohaterowie wypowiadali zaraz przed swoją śmiercią w ramionach najbliższych.
Fantastyczna Piątka spojrzała na swoje dzieło, uśmiechnęła się i stwierdziła, że będzie to hit. Nie zmieniła tytułu, bo „Kowboje i obcy” to wprawdzie mało finezyjna nazwa, ale za to jak prawdziwa. Jako że dwóch z nich pracowało wcześniej przy „Iron Manie” z Jonem Favreau, szybko chwycili za swoje Blackberry i wykręcili numer do reżysera. „Pojedynki kowboi z obcymi? Wchodzę w to” – powiedział Favreau z wyraźnym zachwyceniem w głosie. „Dajcie mi chwilę, załatwię nam parę nazwisk i gości od efektów specjalnych – w końcu trzeba czymś zapełnić czas między dialogami” – podsumował i zabrał się do roboty. I rzeczywiście, na plan sprowadził m.in. Daniela Craiga, Harrisona Forda, Olivię Wilde i Sama Rockwella. Ci, skuszeni dużymi gażami, przymknęli oko na to, że ich role są bezbarwne, naciągane i oklepane jak koński zad, na którym przyszło im spędzić wiele czasu podczas zdjęć. Nic to, że podczas dialogów nie byli do końca przekonani, czy przypadkiem nie występują właśnie w jakiejś telenoweli. Kolejne zera na koncie uciszyły jednak ich wątpliwości, a zapewnienia wystrzałowych efektów specjalnych uspokoiły – będziemy mieli hit, rozrywka będzie przednia.
Po zakończeniu kręcenia, Fantastyczna Piątka, wraz z reżyserem i aktorami usiedli na sali kinowej i zobaczyli efekt swojej pracy. Brzdęk monet zagłuszył scenarzystom drętwe dialogi, które wyszły spod ich klawiatur. Craig zastanawiał się, dlaczego nie pozwolono mu na jakąś zabawę aktorską z Fordem, bo zarówno tematyka, jak i te nazwiska aż się prosiły, aby wsadzić w ich usta soczyste, żartobliwe komentarze. A Jon Favreau nie za bardzo uważał na seansie, bo odpłynął w przyszłość, widząc oczami wyobraźni kolejne części „Iron Mana”. Pewnie dlatego po seansie powiedział: „Dobra robota” i, zadowolony, zamknął się w swojej przyczepie, nieświadomy, że właśnie zalicza jeden z gorszych filmów w swojej karierze reżyserskiej. Za to świadomy tego jest widz, który przychodzi na „Kowboje i obcy” z nadzieją na dobrą rozrywkę, a wychodzi, delikatnie mówiąc, niezachwycony.
Fantastyczna Piątka ponownie rozsiadła się w swoich fotelach, opromieniona glorią i nawzajem wymienianymi komplementami. Do czasu, aż ich świętowanie przerwał dzwonek do drzwi. Po chwili, do głębi wkurzeni, prawdziwi kosmici pałaszowali ich resztki, mszcząc się za to, że ich kosmiczne anteny odebrały przekaz z filmem „Kowboje i obcy”, przez co przewody na ich statkach spaliły się z żenady. I tak oto Fantastyczna Piątka nie mogła pojawić się na corocznej ceremonii rozdania Złotych Malin, gdzie została pośmiertnie doceniona za swoje dzieło, które zajęło poczesne miejsce w historii kina, jako jeden z pięknych przykładów zmarnowania budżetu, potencjału aktorskiego i bezsensownego scenariusza. Ciąg dalszy nie nastąpi.
Kowboje i Obcy, reż. Jon Favreau, prod. USA, czas trwania 118 min, dystr. UIP, premiera 26 sierpnia 2011
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: