Kate - recenzja
2021-09-13 09:49:20„Atomic Blonde”, „Anna”, niedawno „Zabójczy koktajl” i teraz „Kate” – wszystkie te filmy najłatwiej (ale często krzywdząco) określić jako próbę realizacji żeńskiej wersji „Johna Wicka”. Sprawne zabójczynie, które w realistycznych scenach akcji pokonują dziesiątki facetów, stały się bardzo modne w Hollywood. Jak udała się nowa produkcja z platformy Netflix z Mary Elizabeth Winstead w roli głównej? Przeczytaj recenzję filmu „Kate”!
Tytułowa bohaterka, którą od dziecka wychowywano na zawodową zabójczynię. Nigdy nie chybia kiedy strzela i nigdy nie przegrywa kiedy walczy wręcz. Jednak często bywa tak, że kiedy płatny zabójca chce odejść na emeryturę, przytrafiają mu się najgorsze rzeczy. Identycznie jest z Kate, która właśnie została otruta. Kto za tym stoi? Jak dorwać go w obcym mieście (Tokio) i czy nie zabraknie czasu? Kate zostały 24 godziny życia, by się zemścić, a nie pomaga w tym niesforna nastolatka, wyciągnięta w środku nocy z imprezy, by wskazała do kogoś kto zna kogoś kto zlecił otrucie…
Nietrudno zgadnąć, że relacja Kate z Ani (Miku Patricia Martineau) będzie rozwijać się dość dynamicznie. Od wrogości, przez współpracę, do zrozumienia – tak nasze bohaterki będą przemierzać neonowe Tokio nocą, by osiągnąć cel. Na drodze spotkają dziesiątki wrogów i pozabijają ich w efektownych, świetnie zrealizowanych scenach strzelanin i walk bronią białą.
Cedric Nicolas-Troyan zrobił film, który na dobre tempo, emocjonujące i pięknie nakręcone walki, w których choreografia i szerokie plany doceniają wysiłki aktorów i kaskaderów, a także odpowiednio wplecioną dawkę czarnego humoru. Choć fabuła jest banalna, a i przesłanie fabuły, skupionej na sile kobiet wydaje się wtórne, to jednak „Kate” ogląda się z wielką przyjemnością.
Mary Elizabeth Winstead po roli drugoplanowej w „Ptakach Nocy” ewidentnie polubiła role twardzielek, sprawnie kopiących tyłki wszystkim i wszędzie. Charyzmatyczny (jak zawsze) jest Woody Harrelson w roli opiekuna, ale niestety dostał on bardzo mało czasu ekranowego i okazał się rozczarowująco sztampową postacią. Jeszcze mniej scen ma tu zagrania Michiel Huisman, a szkoda, bo znając jego potencjał, spodziewaliśmy się choć jednej sceny akcji z jego udziałem.
W natłoku dziesiątek filmów akcji na platformie Netflix, warto zauważyć „Kate”. To lekka, ale wciągająca historia, którą wykonano na tyle dobrze, że z chęcią zobaczylibyśmy jakiś sequel. Kto wie, może z nieco starszą Ani w roli głównej.
Ocena końcowa: 7/10
Michał Derkacz
Polecamy przeczytać też: „Zabójczy koktajl” - recenzja filmu >>
fot. materiały Netflix