Jurassic World: Upadłe królestwo - recenzja
2018-06-11 10:44:11Uwaga: Recenzja zdradza kluczowe elementy fabuły filmu.
Film „Jurassic World” z 2015 roku okazał się gigantycznym sukcesem finansowym, zbierając do dziś ponad 1,6 miliarda dolarów. Produkcja ta była też nieźle oceniana przez krytyków i nic dziwnego, że postanowiono nakręcić kontynuację. Czy „Jurassic World: Upadłe królestwo” także dostarcza znakomitej rozrywki? Przeczytaj recenzję!
Akcja filmu „Jurassic World: Upadłe królestwo” rozgrywa się kilka lat po wydarzeniach z poprzedniej części. Wyspa dinozaurów, gdzie doszło do zniszczenia parku rozrywki jest teraz zagrożona całkowitą zagładą. Wielki wulkan zaczyna strzelać lawą i jego potężna erupcja jest tylko kwestią czasu. W tych okolicznościach ludzie muszą zdecydować, czy będą ratować zagrożone gatunki zamieszkujących wyspę dinozaurów, czy też skażą je na całkowitą zagładę. Po konsultacji z ekspertem, doktorem Ianem Malcolmem (Jeff Goldblum) zapada decyzja, by… nie ratować zwierząt, bo ich przewiezienie na teren USA jest zbyt ryzykowne.
Tymczasem główni bohaterowie filmu, czyli znana z „Jurassic World” para - Claire Dearing (Bryce Dallas Howard) i Owen Grady (Chris Pratt) postanawiają razem z pewną organizacją, na własną rękę przeprowadzić misję ratunkową. Pomijając fakt, że nikt nie zauważył nielegalnej, zakrojonej na olbrzymią skalę akcji, to nasza wesoła grupa protagonistów od tego momentu wpada w swoisty wir absurdalnych wypadków, skutkujących ostatecznym przeniesieniem dinozaurów do… piwnicy pod willą pewnego bogacza. Brzmi głupio? I takie też jest, bo nagle okazuje się, że bohaterów oszukano, a uratowane gatunki mają trafić na „tajną” aukcję jako (uwaga) możliwe do programowania, żywe maszyny wojenne.
Niestety, po fenomenalnej sekwencji na postapokaliptycznej wyspie dinozaurów, gdy wszyscy uciekają przed lawą, akcja przenosi się do budynku i tam już do końca zostaje. Nie dość, że z ekranu bije w nas fabularna głupota, to jeszcze wszystko to jest po prostu nudne i nawet w połowie nie tak emocjonujące jak w „Jurassic World”. Nie pomaga tu też obsada aktorska, bo tym razem Pratt i Dallas Howard nie dostali żadnych interesujących scen ani interakcji. Wyjątkiem może być tylko całkiem udana scena z pobieraniem krwi od śpiącego tyranozaura, który nagle się budzi.
Jako, że akcja rozgrywa się w wielkiej posiadłości, po której biegają dinozaury, twórcy starali się pokazać kilka scen rodem z horrorów. Te udały się całkiem nieźle, jednak i tu trafiamy na paradoks. Pokazuje nam się sceny rozszarpywania ludzi na strzępy, a jednocześnie praktycznie nie ma w nich krwi. Niska kategoria wiekowa wprowadza ograniczenia, których musiano się trzymać nawet przy najbardziej makabrycznych wydarzeniach.
W finale dinozaury oczywiście uciekają i rozbiegają się gdzie popadnie. Wielki udział w tym ma jedna z bohaterek, która wiedząc, że skazuje wielu ludzi na śmierć w paszczy drapieżników, otwiera drzwi i wypuszcza stworzenia na wolność. Jednak i tu pojawia się głupotka, bo na koniec filmu twórcy sugerują nam, że te 10 sztuk dinozaurów (po jednym z gatunku) oznacza zagładę ludzkości…
„Jurassic World: Upadłe królestwo” to niestety ogromne rozczarowanie. Film pod każdym względem słabszy od produkcji z 2015 roku. Nie ratują go ani gwiazdy obsady, ani poprawne efekty komputerowe, ani rozmach w scenach na wyspie. Jeśli chcecie zobaczyć dobry filmy z dinozaurami, to zdecydowanie polecamy poszukać czegoś innego, czegoś lepszego.
Ocena końcowa 4/10.
Michał Derkacz
Jurassic World: Upadłe królestwo, reż. J.A. Bayona, prod. Hiszpania/USA, czas trwania 124 min, dystr. United International Pictures, polska premiera 8 czerwca 2018
fot. materiały prasowe