Imperium światła - recenzja
2023-03-07 14:34:48„Imperium światła” to nowy film Sama Mendesa (scenariusz i reżyseria). Tym razem twórca m. in. „1917” i „Skyfall” odchodzi od kina akcji na rzecz dość kameralnej opowieści o pracownikach kina Empire. W centrum wydarzeń jest Hilary (Olivia Colman), doświadczona przez życie pracowniczka, która podobnie jak samo kino - najlepsze lata ma już za sobą. Los jednak chce, aby zarówno dla kobiety jak i samego Empire nadeszła jeszcze nadzieja i szansa na nowy start. Czy jednak w obu przypadkach proces ten przebiegnie pomyślnie i zakończy się sukcesem?
Odpowiedzi na to pytanie tutaj nie zdradzimy, ale zachęcamy
do sprawdzenia, bo Mendes zrobił kawał pięknego kina. Nie jest ono tak emocjonujące
jak jego poprzednie produkcje, ale opowieść nie dłuży się mimo akcji skupionej praktycznie
we wnętrzach kina. Tu oczywistością jest, że twórca chce zrobić ukłon w stronę
kinematografii pokazując specyfikę funkcjonowania takiego przybytku kilkadziesiąt
lat temu. Z racji czasu akcji mamy też do czynienia z wyraźnymi uprzedzeniami
rasowymi, dotykającymi nowego pracownika kina. Czarnoskóry Stephen (Micheal
Ward) wnosi sporo ożywienia w życie Hilary, ale też mierzy się z własnymi
problemami.
Czy trudna do jednoznacznego określenia relacja jaka się między nimi rodzi jest interesująca? Tak! Czy jest wiarygodna? Tu mamy spore wątpliwości, a widać też, że Mendes „nie umie w melodramaty”. Od początku trudno zrozumieć, dlaczego młody i przystojny facet skupia uwagę na ponad dwa razy starszej od siebie kobiecie, szczególnie gdy później z łatwością znajduje inną sympatię. Czyżby działało tu proste „serce nie sługa”, a może popęd seksualny przewyższa potrzebę zwyczajnej przyjaźni?
Mimo tego zgrzytu „Imperium światła” pokazuje o wiele więcej bardziej złożonych problemów, skupiających się wokół społecznego naznaczenia, odrzucenia, wstydu, potrzeby bliskości i dawaniu sobie drugiej szansy. Mamy tu też bohaterów pełnych pasji do kina, które najwyraźniej potrafi działać terapeutycznie, o ile wybierze się odpowiedni film, czas, miejsce i towarzystwo (albo jego brak).
Mistrz sztuki operatorskiej Roger Deakins, ponownie współpracujący z Samem Mendesem, pokazuje nam, że piękne zdjęcia jest w stanie zrealizować nie tylko przy kasowych przebojach, ale też w kameralnych dramatach. Strona wizualna jest dużym atutem tego filmu, ale bezapelacyjnie największym jest aktorstwo. Olivia Colman jest niesamowita, gdy prezentuje całe spektrum emocji i gestów nawet w obrębie pojedynczego ujęcia. Toby Jones w swojej małej roli też potrafi złapać za serce, a Colin Firth w nieoczywistej dla siebie roli udowadnia, że umie wcielać się w czarne charaktery o obrzydliwych wnętrzach.
„Imperium światła” to nie jest film wybitny, bo ma swoje problemy i nie do końca wie o czym chce być, opowiadając kilka historii jednocześnie. Składa się jednak z licznych elementów, które zrealizowano na wysokim poziomie, a fani talentu Colman czy Deakinsa powinni w ciemno kupować bilety i sprawdzić jak jasne jest to tytułowe światło.
Ocena końcowa: 7/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe