Gray Man - recenzja
2022-07-25 09:18:58Uwaga: Recenzja filmu zdradza ważne elementy fabuły.
22 lipca 2022 roku na platformie Netflix pojawił się kolejny film akcji, który ma być wielkim przebojem i przyciągać (albo utrzymywać) widownię. „Gray Man” kosztował ogromne ilości pieniędzy, robią go doświadczeni bracia Joe i Anthony Russo, a w obsadzie mamy plejadę gwiazd. Czy to wszystko wystarczyło, by ogłosić sukces i polecać seans tej produkcji? Przeczytajcie recenzję filmu „Gray Man”!
Fabuła to głupota i utarte schematy
Tytułowy Gray Man to tak naprawdę „Szóstka” – skazaniec, którego kilkanaście lat temu wyciągnięto z więzienia i zrekrutowano do pracy w CIA. Podczas jednej z akcji główny bohater odkrywa kompromitujące sekrety agencji, więc jej szef postanawia go wyeliminować. Śladem protagonisty rusza inny najemnik – socjopata Lloyd, który by ułatwić sobie robotę, wyznaczył nagrodę za głowę „Szóstki”.
Bez wątpienia, fabuła nie jest najmocniejszą stroną tego filmu, a jeśli powiemy, że jest najsłabszą, to będzie to najbliższe prawdy. Pomijając fakt, że historia jest oparta na schematach, których już mamy serdecznie dość, to nie da się przejść obojętnie obok tego, jak głupia jest z założenia. Tutaj CIA nie ma własnych „normalnych” agentów, tylko szuka kandydatów po więzieniach, trafiając na chłopaka, z którego wyrasta nasz główny bohater.
Co więcej, zabić ma go wspomniany szaleniec, który chwali się tym, że nie ma oporów moralnych przed niczym i goniąc „Szóstkę”, urządza sobie strzelaninę z policją w centrum Pragi. Jeśli pomyślimy sobie, że to wszystko odbywa się za pieniądze i za zgodą CIA, trudno pozbyć się wrażenia, że to jakaś straszna bzdura.
Najlepsze jednak jest to, że cała historia w zasadzie źle się kończy, bo zaszyfrowany pendrive z materiałami, obciążającymi szefa CIA, ostatecznie do niego wracają i zostają zniszczone, więc dopina on swego i wszystko uchodzi mu na sucho. Nasz główny bohater przez cały film uciekał (akcja skacze po kilkunastu miastach na całym świecie) przed Lloydem, by na koniec pokonać go w walce i uciec. To zabawne, że historię protagonisty „Gray Man” da się ostatecznie opowiedzieć w trzech zdaniach.
Na serio czy nie?
Zanim przejdziemy do zalet, trzeba jeszcze zaznaczyć, że twórcy nie potrafili określić się jeśli chodzi o ton tego filmu. Niby wszystko jest na serio, ale sama postać Lloyd jest jakby wyciągnięta z jakiejś ekranizacji komiksu, a przemycane teksty, które chyba miały być śmieszne, wydają się raczej dziwne i odklejone od kontekstu.
Dostajemy też kilka niezręcznych dialogów, które do niczego nie prowadzą, jedynie wywołując konsternację (np. tekst szefa CIA o molestowaniu, albo uwagi o naruszaniu przestrzeni prywatnej). To nie jest humor, który tu pasuje, zwłaszcza gdy obok mamy sceny tortur. Z jednej strony to film pełen przemocy i mordobicia, a z drugiej nie ma tu kropli krwi, nawet w strzelaninach, gdy wszędzie leżą trupy.
Pomysłowe sceny akcji
Na plus zaliczamy natomiast same sceny akcji, których jest dużo, a na każdą ewidentnie twórcy mieli jakiś fajny pomysł. Mamy bijatykę wśród strzelających fajerwerków, mamy walkę w rozpadającym się samolocie, mamy demolkę w jadącym przez miasto tramwaju, a nawet ciemna i zaskakująco sztampowa jak na finał akcja w zamku, została ciekawie sfilmowana. Bracia Russo nie boją się szalonych ujęć z drona, ale na szczęście in nie nadużywają. Szkoda tylko, że choreografie walk wręcz nie są bardziej dopracowane.
Trudno też przejść obojętnie obok napakowanej gwiazdami obsady filmu „Gray Man”. Może nikt nie wspina się tu na wyżyny aktorskich umiejętności, ale samo patrzenie na Ryana Goslinga, Chrisa Evansa, Anę de Armas czy Jessicę Henwick jest przyjemne. Mamy świadomość, że to nie są ich najlepsze role, ale patrząc na to, jak fatalny dostali scenariusz, i tak należą im się pochwały, że wykrzesali ze swoich bohaterów jakieś emocje. Żałujemy tylko, że Netflix pompuje kasę w kolejne akcyjniaki, które nie spełniają oczekiwań, a sami bracia Russo zrobili kolejny przeciętny film i poza MCU nie potrafią zrobić niczego na podobnym poziomie.
Ocena końcowa: 5/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix