Historia o przeciętniaku, który wierzy, że jest niezwykły. Najbardziej niezwykłe jest to, że taka opowieść może być interesująca. Akcja toczy się sennie. Ona śpi niemalże! Ale tylko tak może nam przedstawić Chinaskiego, pisarza bez sukcesów i filozofa z receptą na wszystko. Jego zainteresowania ograniczają się do kobiet, alkoholu i hazardu. Do niczego się nie przywiązuje – jest mistrzem tracenia. Jedynie przekonanie o własnej niepowtarzalności jest w nim stałe. Z pozycji narratora przekazuje nam swój pomysł na życie. Uważa się za osobą już ukształtowaną, która nie powinna poddawać się wpływom innym – to on ma rozdawać karty. Stąd bierze się jego indywidualizm, groźne narzędzie do niszczenia relacji z ludźmi. Ludźmi, którzy się Chinaskiemu (Matt Dillon) przydarzają, podczas gdy on idzie dalej. Idzie bez celu, sam sposób przebywania drogi życiowej jest jego spełnieniem. Liczy się styl. Należy być niedbałym, ale silnym – w końcu otoczenie winno być podporządkowane. Matt Dillon sprostał temu znakomicie, tylko on włada tym filmem. Nie zauważamy innych postaci, które zlewają się z leniwym tłem. Dillon spycha do niego ludzi, miejsca i muzykę. Jednak nie jest to apoteoza niezależności. Bohater nie ma w sobie głębi, a wyeksponowanie go ma to pokazać. W istocie, oglądamy studium jednostki, która nie potrafi dawać. Ale bez moralizowania - to tylko materiał do przemyśleń. Dodatkowo opowiedziany w sposób, który je wyzwala. Jak niespieszny jazz, obraz sączy się leniwie w klimatycznie rozwleczonym otoczeniu Chinaskiego. Oby więcej takiej bezbarwności na ekranach. Marcin Gębicki marcin@dlastudenta.pl |