Eurovision Song Contest: Historia Zespołu Fire Saga - recenzja
2020-07-10 09:33:18Fani Eurowizji mieli w tym roku powód do rozczarowania – impreza została odwołana po raz pierwszy w historii począwszy od jej założenia, czyli od 1956 roku. Mimo że organizatorzy rozważali różne rozwiązania, ostatecznie zadecydowano o przełożeniu wydarzenia na 2021 rok. Mogłoby się wydawać zatem, że premiera filmu "Eurovision Song Contest: Historia Zespołu Fire Saga" (reż. David Dobkin) na Netflixie 26 czerwca była miłym akcentem…
Około 50-letni wieczny Piotruś Pan o imieniu Lars (Will Ferrell) mieszkający zwymagającym ojcem (Pierce Brosnan) oraz Sigrit (Rachel McAdams) – skromna nauczycielka wierząca w istnienie elfów - żyją w małej islandzkiej miejscowości marząc o możliwości rozwoju swojej kariery muzycznej, a zwłaszcza uczestnictwa w Eurowizji. Z powodu pewnych przedziwnych zdarzeń udaje im się ostatecznie wygrać krajowe eliminacje i wyruszają do Edynburga, gdzie ma się odbyć tegoroczny konkurs.
Nieudolne eurowizyjne żarty
Wszyscy wiemy, że Eurowizja ocieka brokatem i cekinami mieniącymi się w kolorowychświatłach reflektorów w rytm popowych przebojów tworząc jedyne w swoim rodzaju wielkieeuropejskie widowisko ekstrawagancji i kiczu. Stworzenie poważnego filmu o Eurowizji byłoby więc nie lada wyzwaniem. Film Dobkina jest promowany jako komedia, ale żarty ograniczają się do tych mało wyrafinowanych – np. postaci, raz po raz, biorą Larsa i Sigrit za rodzeństwo.
Eurowizja, która w dużej mierze jest przecież dość absurdalnym igroteskowym widowiskiem, nigdy nie zostaje wyśmiana, bo sam film jest reklamą Eurowizji przedłużoną do granic możliwości z wszechobecnym eurowizyjnym logo. Autorzy scenariusza (jednym z nich był sam Will Ferrell) zdecydowali się na nieudolne oparcie komicznego aspektu o narodowe stereotypy – i tak mamy rubasznych Islandczyków noszących swetry z owczej wełny czy też postać reprezentanta Rosji z silnym akcentem (Dan Stevens), który stanowi pewnego rodzaju quasi-czarny charakter (bo kto inny mógłby nim być w filmie wyprodukowanym w dużej części przez Amerykanów).
Eurowizja na Netflixie - hit czy kit?
Sam pomysł na film o Eurowizji nie jest wcale taki zły! Niestety, jego realizacja w przypadku "Eurovision Song Contest: Historia Zespołu Fire Saga" pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście, klikając na ten film na Netfliksie w żadnej mierze nie oczekiwałam, że moim oczom ukaże się arcydzieło kinematografii. Miałam natomiast nadzieję na objerzenie lekkiej musicalowej komedia à la "Pitch Perfect". Tak się nie stało. Film dłużył się, a jedynymi znośnymi momentami były sceny, gdzie postaci Rachel McAdams, Sigrit, śpiewa dość łatwo wpadające w ucho piosenki. Reszta filmu wprawia w zażenowanie. Być może gdyby film wyprodukowali Europejczycy (co wydawałoby się logiczne przy pracy nad filmem o Eurowizji), to poziom zażenowania byłby mniejszy, a być może znikomy.
Zamiast potencjalnie zabawnej komedii z musicalowymi elementami, która mogłaby stanowić punkt odniesienia dla ludzi w całej Europie jaki i poza nią, Netflix zaserwował nam dość prymitywne drwiny z popularnego europejskiego wydarzenia muzycznego. Tak, Eurowizja jest dziwaczna, a nawet karykaturalna, ale z pewnością zasługuje na lepszy film.
Marta Wójtowicz
fot. Elizabeth Viggiano/materiały prasowe Netflix