Enemef: Oscary nie takie znowu błyszczące...
2007-05-05 14:34:31Wychodząc z kina po Enemefowej Nocy Oskarowej, miałem mieszane uczucia. Zastanawiałem się - czy ze światowym filmem naprawdę jest tak źle? Bo jeśli Oscarami uhonorowano właśnie takie filmy...
Co do "Królowej" i "Babelu" większych zastrzeżeń mieć nie można. Pierwszy z nich, w reżyserii Stehpena Frearsa, wprowadza widza za kulisy brytyjskiej polityki. Rzecz dzieje się w 1997 roku, po tragicznej śmierci księżnej Diany w wypadku samochodowym. Monarchini (grana przez świetną Helen Mirren) ucieka od medialnej maszynki, bezlitośnie mielącej śmierć Diany, Blair zaś (w tej roli Michael Sheen) łapie wiatr w żagle i stara się utrzymywać "bezpośrednią łączność z narodem".
Widzimy więc napięcie, jakie we współczesnym świecie rodzi się na styku konserwatyzmu i zamiłowania do tradycyjnych reguł czy zachowań rządzących a nowoczesnymi, PR-owskimi trikami polityków. To budzi szerszą refleksję i daje sporo do myślenia na temat kondycji władzy w XXI wieku. Dla polskiego widza to o tyle ważne, że także w naszym kraju obserwujemy konflikt między zwolennikami tradycyjnego sprawowania władzy a miłośnikami nowoczesnego rządzenia.
Również "Babel" w pełni zasługuje, by nazwać go mianem oscarowego. To mroczny film, po którym myśli kłębią się w głowie i nijak nie chcą przestać.
Mało jest słów, którymi można opisać ten obraz. Jeśli więc ktoś nie widział - lepiej niech nadrobi zaległości. Warto.
To jednak dopiero połowa zaprezentowanego na Enemefie repertuaru. Pozostałe dwa filmy - "Mała Miss" i "Infiltracja" to już nie ta klasa. Moim zdaniem, obrazy te na Oscara zupełnie nie zasługiwały. Bo i trudno mi uwierzyć, że "Mała Miss" - okraszona czarnym humorem historia rodziny spieszącej na konkurs dla dziecięcej miss, zakończona kiczowatą pochwałą życia rodzinnego i równie plastikową krytyką kapitalizmu - ma w sobie coś tak wybitnego, co kazało jurorom nagrodzić ją Oscarem. Podobne wątpliwości budzi we mnie też "Infiltracja" w reżyserii Martina Scorsese. Fakt, to ciekawie (do pewnego momentu) opowiedziana historia, budząca w widzu dreszcz niepokoju. Ale fabuła, na której opiera się "Infiltracja" - przekupiony glina na usługach mafii z jednej strony, a z drugiej policjant głęboko zakonspirowany w szeregach mafiosów - była już przez przemysł filmowy wykorzystywana na wszelkie możliwe sposoby. Nic oryginalnego w tym filmie nie ma, i szczerze mówiąc - nie rozumiem, za co "Infiltracja" dostała Oscara. No, chyba że za oryginalne zakończenie, kiedy główni bohaterowie odstrzeliwują się nawzajem...
No dobrze, bez drwin. Aż tak źle nie było. Cztery filmy, dwa dobre i dwa kiepskie. Wychodzi fifty-fifty. Summa summarum warto więc był spędzić tę noc w kinie.
Ale ze światowym kinem tak czy owak nie jest za dobrze.
(ŁUM)