Emily w Paryżu - recenzja serialu
2020-10-07 01:45:48Paryż – miasto miłości, cudownych zapachów, szyku i pięknych Francuzek, a może nawet… Amerykanek? „Emily w Paryżu” wywołało wśród fanów francuskiej elegancji nie lada podekscytowanie. Czy rzeczywiście jest się czym emocjonować? A może serial okazał się jedynie kolejną wtyczką do kontaktu o nazwie „Stań się prawdziwą Paryżanką”? Odpowiadamy w recenzji serialu.
Kobieta XXI wieku
Emily to ambitna, zaradna i gotowa na wszystko dziewczyna z Chicago. Cóż tu dodać? Po prostu przykładna, samodzielna, robiąca karierę kobieta XXI wieku (przynajmniej w teorii).Na tym etapie swojego życia, los sprawia, że bohaterka zostaje wysłana do Paryża, by tam reprezentować swoją firmę marketingową. Jej zadanie jest pozornie proste. Ma wprowadzić do paryskiej klasyki odrobinę świeżego, amerykańskiego szaleństwa i pr-owego sprytu. Paryż jednak rządzi się swoimi prawami, a skoro nazwany został stolicą miłości, w życiu bohaterki pojawia się z czasem namiętny kochanek, który bezkompromisowo wprowadza ją w wir bezwstydnych romansów. A to dopiero początek skomplikowanych relacji międzyludzkich, które Emily musi ogarnąć, by wpasować się w tamtejszy zgiełk.
Przede wszystkim urok
Nie da się ukryć, że w dobie wszechobecnej pandemii życie nas nie rozpieszcza. Chyba wszyscy szukamy ucieczki od tego, jak aktualnie wygląda sytuacja naszej codzienności. Można więc powiedzieć, że Netflix idealnie wyczuł moment na wypuszczenie „Emily w Paryżu”. Serial jest lekki, przyjemny i w dobrym tego słowa znaczeniu – nieambitny. Właściwie bez skrupułów zaliczymy go do kategorii produkcji „odmużdżających”. Odcinki są krótkie, przepełnione pięknymi pocztówkami z Paryża, francuską muzyką i uwielbianą przez tłumy Lily Collins. Sama postać głównej bohaterki naprawdę da się lubić. Zawsze modnie ubrana, zdeterminowana i sprytna, uwielbiana przez mężczyzn, pragnących choćby flirtu. Wizja producentów przywołuje nam na myśl legendarny „Seks w wielkim mieście” i na podobnym pomyśle nowa produkcja Netflixa została stworzona. Nie brakuje jej niewysublimowanych żartów, stereotypów, które nie wszystkim się spodobają i uroku.
Odmóżdżający banał
Prawda jest niestety taka, że ten serial nie jest polem do szczególnie wnikliwej analizy. Akcja jest szybka, ale w pewnym stopniu absurdalnie przewidywalna (polecamy oglądanie w towarzystwie czerwonego wina i deski francuskich serów). Być może jednak niektórzy widzowie właśnie tego szukają - prostoty. Banał i szczęśliwe zakończenia kryją magię Disneyowskich bajek, które oglądaliśmy w dzieciństwie. Tak duży entuzjazm jest tu jak najbardziej zrozumiały. To dobra produkcja na oderwanie się od codziennych obowiązków i szarej rzeczywistości, ale nie oczekujmy od niej niczego górnolotnego, bo nic takiego się nie pojawia.
Czy warto zobaczyć?
Choć serial został bardzo negatywnie oceniony przez francuskich recenzentów (za umacnianie wspomnianych stereotypów), Amerykanie oszaleli na jego punkcie. My pozostaniemy w tej kwestii gdzieś pomiędzy tymi radykalnymi opiniami. "Emily w Paryżu" nie jest dla wszystkich i jest to jak najbardziej okej. Można powiedzieć, że to "kobiecy serial", albo przyjemne uzupełnienie domowej randki, jako seans w tle do wina i przekąsek. Możemy natomiast zapewnić, że tytuł ten świetnie sprawdzi się na typowo babskie wieczory, bo przecież zawsze miło jest popatrzeć na to, jak wygląda romantyczne życie w wielkim świecie.
Ocena końcowa: 6/10
Gabriela Biega
fot. materiały prasowe Netflix