Efekt hipnozy - recenzja

„Efekt hipnozy” to thriller, który 27 października 2021 roku pojawił się na platformie Netflix. Za reżyserię odpowiedzialne są dwie osoby - Matt Angel i Suzanne Coote, a scenariusz napisała jeszcze trzecia - Richard D'Ovidio. Niestety, to nadal zbyt mało, by odpowiednio dopieścić jakoś tej produkcji. Może jakiś utalentowany człowiek powinien zastosować na tej trójce tytułowy efekt hipnozy i sprawić, by powstało udane dzieło?

Po pierwsze, (nie) szkodzić

Główną bohaterką jest Jenn (Kate Siegel), której życie zostaje określone przez jej najlepszą przyjaciółkę jako „gówniany wir”. To określenie idealnie oddaje nie tylko aktualny stan emocjonalny Jenn, ale także zawiłości scenariusza. Dlaczego?

Protagonistka w celu poprawy swojego stanu psychicznego (jakiś czas temu poroniła i rozstała się z narzeczonym) decyduje się na seans u znanego hipnoterapeuty, dr Meade'a (Jason O'Mara) i po trzech miesiącach jest z nią już wszystko okej, ale okazuje się, że człowiek ten jest zamieszany w śmierć swoich dwóch poprzednich pacjentek, które łudząco przypominały Jenn. Nagle z nią również dzieją się dziwne rzeczy, doprowadzające do tragicznych wypadków osób z jej otoczenia.

Czy za tym stoi właśnie terapeuta, który jest w stanie kontrolować umysł kobiety? Jasne, że tak! Czy Jenn i dosłownie wszyscy inni wiedzą, że dr Meade jest niebezpiecznym psychopatą? Owszem! Dlaczego typ ten nie został jeszcze aresztowany, nawet gdy detektyw Rollins (Dulé Hill) dosłownie dostał dowody na biurko? Pojęcia nie mamy!

Wszystko wychodzi na jaw w okolicach 30 minuty filmu, więc jest to modelowo umieszczony punkt zwrotny, jednak jest to także koniec (tych udanych) pomysłów twórców na prezentację fabuły. Jaki pomysł mają na dalszą akcję? Co teraz, skoro wiemy już wszystko? Ano – kompletnie nic. Reszta filmu to kuriozalne wręcz gonitwy, które bardziej bawią niż straszą.

Szkodliwy przekaz

Doktorek prześladuje Jenn, detektyw stara się go dopaść (choć dosłownie już był u niego w mieszkaniu), a kolejne, mnożące się jak grzyby po deszczu, dowody to ciągle za mało, choć profilaktyczny areszt w charakterze podejrzanego spokojnie mógłby dojść do skutku. Pozostała godzina ciągnie się niemiłosiernie, nawet mimo prób zbudowania napięcia przez reżyserski duet. Jednak tam, gdzie twórcy chcą pokazać niesamowity twist, tam widz ziewa i wie co się stanie ze sporym wyprzedzeniem.

A najgorsze jest to, że ktoś mógłby odebrać tę opowiastkę o kontroli umysłu na poważnie. Film jest zwyczajnie szkodliwy w momencie, gdy dostajemy bardzo negatywne przedstawienie terapii z wykorzystaniem hipnozy, która w prawdziwym życiu pomaga pozbyć się nałogów, leczy nerwice i stany lękowe. „Efekt hipnozy” nie działa nawet jako przestroga przed wchodzeniem w prywatne relacje na linii terapeuta-pacjent. Nie zawracajcie sobie głowy tym tytułem.

Ocena końcowa: 3/10

Michał Derkacz

fot. materiały prasowe Netflix