Czy "Tenet" zyskuje po drugim seansie?

"Tenet" dopiero wchodzi do wybranych kin w USA, ale w krajach, gdzie film można już zobaczyć, poradził sobie lepiej niż przypuszczano i w weekend otwarcia zarobił ponad 53 miliony dolarów. Dzieło Christophera Nolana miało zbawić kina po pandemii koronawirusa, ale spotkało się z dość chłodnym przyjęciem, także w naszej recenzji. Czy twórca "Incepcji" zrobił film, który jest zbyt trudny fabularnie, by dobrze się na nim bawić? Czy może jednak zyskuje po drugim seansie? Czy warto zobaczyć go ponownie? Staramy się na to odpowiedzieć w tym swego rodzaju załączniku do recenzji filmu "Tenet".

"Tenet" po raz drugi - czy warto zobaczyć?

Oglądając "Tenet" po raz drugi, z oczywistych względów, nie skupiamy się na poznawaniu historii Protagonisty, granego przez Johna Davida Washingtona, lecz analizujemy wszelkie kwestie, które mogły umykać podczas pierwszego podejścia. Wiemy jak to się skończy i czym Nolan starał się zaskoczyć. Co ciekawe, nawet w takiej sytuacji scenariuszowa plątanina nie jest prosta do ogarnięcia "na spokojnie".

Jest wiele scen, w których założenia są nam tłumaczone po prostu zbyt szybko i zbyt pobieżnie, by można było je przyswoić i zrozumieć. Dialogi przeładowane ekspozycją z jednej strony są zrozumiałe w kontekście fabularnym, ale z drugiej strony, potrafią kompletnie dezorientować, gdy bohaterowie zaczynają akademickie pogadanki z fizyki kwantowej i nie tylko. Jedno z drugim może jest zrozumiałe dla samego Nolana, ale dla widza szybko zamienia się w bełkot, którego z czasem nawet nie staramy się pojąć.

Drugi seans bywa jak pierwszy

Naturalnie, drugi seans filmu "Tenet" jest fajniejszy, jeśli bawimy się w wyłapywanie "smaczków" drugiego planu. Druga część filmu co rusz nawiązuje do wydarzeń z pierwszej, więc tylko czekamy na "odwrócone" sceny i ujęcia, które umykały przy pierwszym podejściem. Przykłady? W finale, Neil (postać grana przez Roberta Pattinsona) ściga samochodem biegnacych bohaterów i szaleńczo na nich trąbi. W ujęciu z ich perspektywy, nie zwracamy na to uwagi, chyba że już o tym wiemy - oglądając film drugi raz. Tak samo jest ze skaczącą do wody Kat (Elizabeth Debicki), która paradoksalnie widzi samą siebie z pokładu motorówki. Wiemy o tym za pierwszym razem, tylko jeśli oglądamy "Tenet" drugi raz. Tak samo jest z walczącym z samym sobą Protagonistą.

Jeśli spojrzymy na rozmach filmu, to oprócz znakomitej sceny ataku na operę, otwierającej "Tenet", a później emocjonującego pościgu na autostradzie i wysadzenia samolotu na płycie lotniska, nie znajdziemy tu momentów, które wbiją nas w fotel. Sam efekt nietypowego funkcjonowania w czasie ludzi i przedmiotów nie jest tak ciekawy i spektakularny jak sny w "Incepcji". 2,5 godziny w kinie tym razem nie jest tak wielką wizualną ucztą, by robić to dwa razy. Co więcej, za drugim podejściem "Tenet" znów nas wymęczył, a finałowa bitwa potrafi naprawdę się dłużyć.

Czy zatem polecamy wybrać się na "Tenet" do kina dwa razy? Absolutnie - nie. Jeśli Nolan was zachwycił, to ewentualnie seans IMAX albo 4DX jest ciekawym przeżyciem. Jednak jeśli tak jak my, uznajecie, że to produkcja godna noty w okolicach 6/10, to ponowny seans nie ma racji bytu. Może kiedyś, w domowych warunkach, "Tenet" zyska w naszych oczach.

Michał Derkacz

Film zobaczyłem (drugi raz) w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu.

fot. materiały prasowe Warner Bros.