Człowiek z Toronto - recenzja
2022-06-28 11:13:4924 czerwca 2022 roku na platformie Netflix zadebiutowała produkcja Sony pt. „Człowiek z Toronto”. Ta komedia akcji oparta została na znanym motywie pomylenia tożsamości, a reżyser Patrick Hughes dostał do dyspozycji duet Kevin Hart - Woody Harrelson. Czy to wystarczyło by powstał zabawny i wciągający film, czy jednak trzeba ten tytuł omijać z daleka? Przeczytajcie recenzję „Człowieka z Toronto”!
Główny bohater filmu to konsultant ds. sprzedaży Teddy (Kevin Hart), który już na samym początku prezentuje nam się jako skończony kretyn, ale wiecie - nie taki poczciwy głupek, którego nam jest trochę szkoda, więc go lubimy, tylko rasowy półgłówek, potwierdzający to niemal każdą swoją czynnością. Jedyna okoliczność łagodząca dla niego polega na tym, że facet doskonale zdaje sobie z tego świadomość, mówiąc w jednym z dialogów – Nie jestem człowiekiem z Toronto, tylko idiotą z Yorktown.
Kto jest zatem tytułowym bohaterem? Oto chodzące zło, definicja testosteronu, śmierć na życzenie, zawodowy morderca (Woody Harrelson). To on wyrobił sobie renomę gościa, przed którym zaczynają sypać najwięksi twardziele, zanim jeszcze zabierze się do korzystania z efektownego zestawu „narzędzi”. Jak to możliwe, że zostali oni pomyleni? Jeden nigdy nie pokazał twarzy swoim zleceniodawcom. Drugi wszedł w jego rolę, by chronić swoje życie. A potem jeszcze musza oni ze sobą współpracować! Brzmi fajnie? Nawet tak, ale wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Akcja jest oparta na udawaniu twardziela przez nieudacznika, silnie łącząc się z motywem konieczności współdziałania przez skrajnie różniących się od siebie bohaterów. Niestety, pomijając już to, że tego typu pomysł jest oklepany na wszystkie strony, to „Człowiek z Toronto” nie pokazuje niczego ciekawego, a wręcz staje się męczący i zdecydowanie przeciągnięty. Nie będziecie mieli problemów z przewidzeniem całej fabuły, a co więcej – zabrakło tutaj „chemii” między bohaterami. Hart błyskawicznie zaczyna irytować nas jeszcze bardziej niż cedzący słowa przez zaciśnięte usta Harrelson.
Ani to śmieszne, ani dobrze zagrane, ale chyba najgorszy jest ten brak konsekwencji gatunkowej. Dostajemy tu połączenie debilnych scen (Teddy parkujący pożyczony samochód na środku przejazdu kolejowego) z walką w stylu „Johna Wicka”, ale kompletnie pozbawioną krwi (nawet gdy człowiek jest mordowany przy pomocy piły łańcuchowej!), co sprawia, że nie da się tego polecić żadnej grupie odbiorców. Jeśli jednak lubicie denerwować się podczas złych filmów, to „Człowieka z Toronto” sprawdźcie koniecznie.
Ocena końcowa: 2/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe Netflix