Czerwony guzik moralności
2010-03-22 16:35:46Wyobraź sobie, że pewnego ranka słyszysz dzwonek do drzwi, a na progu odnajdujesz dziwne pudełko, zawierające czerwony przycisk, za którego wciśnięcie zyskasz milion dolarów, pozbawiając życia kogoś całkowicie ci obcego. Na podjęcie decyzji masz 24 godziny. Co zrobisz?
Przed takim dylematem stanęło w 1976 roku w stanie Wirginia małżeństwo Lewisów (Cameron Diaz i James Marsden) – wyrwani ze snu o 5:45 przecierali oczy ze zdumienia, widząc przez sobą tajemniczy pakunek wraz z listem, polecającym oczekiwanie na pana Stewarda (Frank Langella). Arlington Steward, który okazuje się być lekko zdekompletowany na twarzy, składa Lewisom tę ciekawą, acz niemoralną propozycję. Rodzina Lewisów do najbogatszych nie należy, a na domiar złego ów dzień okazuje się być felerny zawodowo zarówno dla Normy, jak i dla Arthura. Czerwony przycisk, nazywany również „urządzeniem przyciskowym”, zaczyna wyglądać coraz bardziej zachęcająco...
Reżyser „The Box. Pułapka” Richard Kelly ma na swoim koncie świetnego „Donnie Darko”. Jego najnowszy twór to prawdziwie twardy orzech do zgryzienia dla moich pseudorecenzenckich mleczaków.
Zacznę od tego, co można postawić w jednym rzędzie z Feel, polską sceną polityczną i narodową reprezentacją piłki kopanej – czyli od kwestii z kategorii „słabo”, z tendencją ku „żenująco”. Pomimo tego, że fabuła filmu jest całkiem znośna, to niektóre jej momenty są nielogiczne i nieprzekonywające. Mało pomysłowe jest rozwiązanie zagadki urządzenia przyciskowego oraz ta część produkcji, która stoi pod znakiem science-fiction. Nie mogę też przeboleć faktu, że twórcy nie pozostawili widzowi żadnego pola do interpretacyjnego popisu, wyjaśniając ustami Arlingtona Stewarda cały sens stosowanych przez niego zabiegów. Nie wspomnę nawet o tym, że owe tłumaczenie jest, niczym chleb kolorem denaturatu, przesiąknięte hollywoodzkim nawoływaniem o lepsze jutro – cel szczytny, środki niedoceniające inteligencji widza i rujnujące przekaz.
Obserwując reakcje sali, muszę też zwrócić uwagę na współpracowników Stewarda, zachowujących się jak ludzie o poranku po Sylwestrze – w skrócie: zombie. Jeden z nich, który wywołał zdecydowanie największe (fabularnie niezamierzone) wybuchy śmiechu, mógłby z powodzeniem ubiegać się o angaż w „Gdzie jest Nemo” czy innych, marynistycznych dziełach filmowych – obejrzyjcie „The Box”, a zrozumiecie.
Przyjrzyjmy się teraz drugiej stronie medalu, która nosi wdzięczny znak dodawania. Najsilniejszym punktem filmu jest absolutnie genialna muzyka. To ona pozwala na zbudowanie jako takiego napięcia, na początku będąc delikatną, choć zaczepną, aby w momentach kulminacyjnych rozszaleć się niczym Katrina w Nowym Orleanie. Także aktorstwo jest tutaj całkiem niezłe – może poza, znów z typowo hollywoodzkim zacięciem, pożegnaniami, łzami, lamentami i innymi, sztucznie przedłużanymi momentami tej kategorii wagowej. Cameron Diaz bardzo dobrze czuje się w roli umiejscowionej w latach siedemdziesiątych, a ciuchy z epoki dobrze na niej leżą. Także James „Cyclops” Marsden daje radę i razem ze złowieszczym Langellą we trójkę tworzą przyzwoitą obsadę nienajgorszego filmu. Na koniec trzeba wspomnieć również o zdjęciach i planie – są naprawdę warte uwagi. Chociażby tapeta w kuchni Lewisów, która jest tak szpetna, że aż się chce ją oglądać (prawie jak w przypadku Barbary Streisand).
Moje recenzenckie liczydło długo zastanawiało się nad wynikiem pojedynku wad i zalet filmu „The Box. Pułapka”. Ostatecznie wykazało ono remis ze wskazaniem na zalety, ale pod warunkiem obejrzenia tego filmu w domowym zaciszu, przy zgaszonym świetle i włączonym subwooferze – chociażby dla gęstawego klimatu, sprawnie budowanego przez nastrojową muzykę i psychodeliczne zabiegi fabularne czy rzekomo przypadkowe postacie. Z drugiej strony niektóre sceny aż proszą się o wciśnięcie przycisku, który dostępny jest nam, widzom – oznaczonego wypełnionym kwadracikiem. Decyzja należy do Ciebie.
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki: