Czarne bractwo. BlacKkKlansman - recenzja festiwalowa
2018-07-31 09:18:43Spike Lee w swoim najnowszym filmie pt. „Czarne bractwo. BlacKkKlansman” prezentuje opartą na faktach historię z początku lat 70., kiedy to Ron Stallworth - pierwszy czarnoskóry detektyw w Departamencie Policji w Colorado Springs, telefonicznie infiltrował grupę Ku Klux Klanu. W jego miejsce na spotkania „prawdziwych, białych Amerykanów” chodził inny detektyw (z kolei żydowskiego pochodzenia) - Flip Zimmerman.
„Czarne bractwo. BlacKkKlansman” to produkcja, w której bohaterowie są zdecydowanie ważniejsi niż historia, choć i ta jest znakomita. Na ekranie błyszczy niesamowicie charyzmatyczny, pełen uroku osobistego i luzu - John David Washington. Aktor kradnie każdą scenę, w której się pojawia, a biorąc pod uwagę, że jego postać jest głównym bohaterem, można po prostu stwierdzić, że kradnie cały film. Jednak niedaleko w tyle jest za nim doskonały w swej roli - Adam Driver. Uwagę potrafią przyciągać także bardzo dobrze napisane i zagrane postacie drugo, a nawet trzecioplanowe.
Jeśli aktorstwo nie przyciągnie was przed ekran, to może zrobić to tematyka. Lee poprawnie pokazuje obie strony konfliktu, zagląda do ich środka, a poprzez działanie bohaterów, wielokrotnie obnaża i wyśmiewa niektóre systemy panujące wewnątrz tzw. Organizacji. To w jak bezczelny i brawurowy sposób nasi bohaterowie infiltrowali struktury KKK jest aż niewiarygodne, ale w pozytywnym znaczeniu. Co za tym idzie – film jest miejscami wyjątkowo zabawny, a dane sceny wywołują salwy śmiechu na kinowej sali.
Nie jest to jednak produkcja bez wad. Choć ma świetne tempo i dobrze się go ogląda, to przez większość seansu brakuje poczucia poważnej stawki, dramaturgii i przemiany naszych bohaterów. W zasadzie wszystko kończy się w punkcie, w którym się zaczęło. Nasz bohater zyskuje szacunek białych kolegów z pracy, ale to wszystko. Jego działania praktycznie nie przyniosły skutku, a przynajmniej tak jest to pokazane w filmie.
Fatalnym pomysłem było też „doklejanie” do zakończonej już fabularnej historii, dokumentalnej wstawki, która nie pasuje do całości. Raczej wprowadza widza w konsternację, bo nie przystaje do tego, co i w jakim klimacie, działo się wcześniej na ekranie. To jednostronny, nieskrywany przekaz polityczny, uderzający w retorykę Donalda Trumpa. Nawet, jeśli zgadzamy się z poglądami reżysera, to zwyczajnie ten epilog artystycznie ma się nijak do reszty dzieła.
Michał Derkacz
Czarne bractwo. BlacKkKlansman, reż. Spike Lee, prod. USA, czas trwania 128 min, dystr. United International Pictures, polska premiera 14 września 2018
Film zobaczyłem podczas 18. MFF Nowe Horyzonty.
fot. materiały prasowe