Cóż za piękny dzień - recenzja festiwalowa
2019-11-14 14:29:02Biorąc pod uwagę jak skromną był osobą, "gwiazda" to niewłaściwe określenie pana Rogersa, zatem nazwijmy go wielką "osobowością telewizyjną". Prowadzący program edukacyjny dla dzieci pt. "Mister Rogers' Neighborhood" był szalenie popularnym i uwielbianym człowiekiem, który przez długie lata występował w amerykańskiej telewizji. Właśnie w postać Freda Rogersa wciela się Tom Hanks w filmie "Cóż za piękny dzień", który oparto na prawdziwej historii.
W filmie poznajemy reportera miesięcznika "Esquire" Lloyda Vogela ( w tej roli Matthew Rhys). To stuprocentowe przeciwieństwo pana Rogersa - człowiek całkowicie wyprany z pozytywnych emocji, introwertyczny, zgorzkniały, ze skłonnościami do wybuchów złości, słynący w swej redakcji z pisania mało pochlebnych teksów o najróżniejszych osobach. Gdy dostaje zadanie napisania o Rogersie, postanawia zdemaskować go jako osobę zupełnie inną niż chodzący ideał i uosobienie dobroci z programu TV. Tymczasem plan zdaje się spalić na panewce, gdy mężczyźni nieoczekiwanie zaprzyjaźniają się...
Film "Cóż za piękny dzień" jest oparty na zderzeniu dwóch kompletnie różniących się od siebie bohaterów na zasadzie kontrastu. Jak doszło do tego, że Lloyd ma takie problemy i czy dzięki przyjaźni z Rogersem zdoła uporządkować swoje życie? Na czym polega hipnotyzujący czar prowadzącego, który zdaje się mówić dzieciom o najtrudniejszych tematach, unikając jednocześnie odpowiedzi na prywatne pytania kierowane do niego? Tego dowiecie się z filmu Marielle Heller, ale już teraz zdradzimy wam, że wydźwięk tej produkcji nie jest jednoznaczny.
Z jednej strony jest to wyjątkowo ciepły obraz "ku pokrzepieniu serc", produkcja, którą śmiało można określić jako terapeutyczna. Przemiana Lloyda jest dobrze pokazana, a i Rogers ma momenty kiedy widz rozumie jego zdziwienie kiedy ten nie potrafi odpowiedzieć na pytanie "Jaki jesteś prywatnie, nie jako pan Rogers z telewizji". Choć trudno uwierzyć, on tą postacią po prostu jest, a udaje tylko zakładając na rękę jedną z ulubionych pacynek.
Jednak z drugiej strony, film sprawia wrażenie skrupulatnie zaplanowanego wyciskacza łez, który robi wszystko, by w kilku konkretnych scenach wymusić na widzach wzruszenie i zagrać na naszych emocjach jak mu się podoba. Twórcy stosują szantaż emocjonalny i byłaby to ogromna wada, gdyby nie znakomite aktorstwo, uwiarygadniające nieco zachowanie obu bohaterów.
To taki uroczy i przyjemny film, składający hołd ludzkiej
dobroci i empatycznemu podejściu do świeżo poznanych osób. Pokazuje też, jak
nieprzepracowane traumy sprzed lat rzutować mogą na nasze życie i jak często
łatwiej jest nam rozmawiać o uczuciach z nieznajomym niż z najbliższymi
członkami rodziny.
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w ramach American Film Festival 2019 w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Nie znamy jeszcze polskiej daty premiery.
fot. materiały prasowe 10. AFF