Bodyguard i żona zawodowca - recenzja
2021-07-13 09:33:34„Bodyguard i żona zawodowca” to sequel całkiem przyjemnego filmu akcji „Bodyguard Zawodowiec” z 2017 roku. Za reżyserię ponownie odpowiada Patrick Hughes, a do duetu Ryan Reynolds - Samuel L. Jackson dołączyła jeszcze Salma Hayek jako tytułowa żona. Tak charyzmatyczne trio z pewnością zwabi do kin wielu widzów, szczególnie że gwiazdorska obsada się tu nie kończy. W roli złoczyńcy mamy Antonio Banderasa, a na ekranie (w mniejszych rolach) pojawiają się także Morgan Freeman, Frank Grillo oraz Tom Hopper. Czy jednak jest to dobry film, zapewniający ogrom rozrywki na wysokim poziomie? Nie do końca.
Film przepełniony akcją
„Bodyguard i żona zawodowca” stawia na akcję i tylko akcję. Powiedzieć, że fabularnie jest to banał, ta jak nic nie powiedzieć. Michael Bryce (Ryan Reynolds) postanawia wyjechać na urlop, szczególnie, że stracił licencję ochroniarza. Wakacje przerywa mu strzelanina z udziałem Sonii (Salma Hayek) - żony jego byłego klienta Dariusa (Samuel L. Jackson). Kobieta prosi Michaela o pomoc w uratowaniu porwanego męża, a nawet nie wiemy kiedy, cała trójka wkręca się w wir wydarzeń, decydujących o losach świata, bo oto dawny kochanek Sonii - Aristotle Papadopolous (Antonio Banderas) pragnie wysadzić wszystkie urządzenia elektryczne na ogromnej powierzchni.
Nasza trójka musi się jakoś dogadać, co łatwe nie będzie, nie tylko dlatego, że ciągle ktoś do nich strzela. Przede wszystkim Sonia jest totalną wariatką, która najpierw strzela, potem myśli. Darius z kolei nie lubi Michaela po tym co przeszli w „jedynce”, a poza tym nie jest do końca szczery ze swoją żoną. Michael natomiast postanowił sobie, że będzie unikał przemocy, a pozostała dwójka jest bliżej spowodowania jego śmierci niż nadesłani mordercy.
... ale ta akcja jest bez sensu
Tu dochodzimy do tzw. głupot fabularno-logicznych. To co dzieje się w toku wydarzeń zazwyczaj ma mało sensu, ale przy tych wszystkich pościgach i wybuchach można przymknąć na to oko. Seans psują natomiast sceny sugerujące, że nasz Michael Bryce jest nieśmiertelny. Dwa razy zostaje uderzony rozpędzonym samochodem i nic mu się nie dzieje. Jest postrzelony ze strzelby i choć sam twierdzi, że ma złamane żebra, to nadal biega i walczy, jak wcześniej.
Co więcej, nasi bohaterowie niemal jak postacie w „Szybkich i wściekłych 9” mają moc odpychania pocisków, bo inaczej trudno wytłumaczyć, jak to możliwe, że nie trafiają ich bandyci z odległości liku metrów, a zawodowy zabójca nie może trafić w ich auto, strzelając z granatnika jakieś 15 razy. To już nie jest naiwne, tylko zwyczajnie głupie.
Trudno też polubić głównych bohaterów. Sonia jest bezmyślną wariatką, z którą nie da się utożsamić, ale jeszcze bardziej bolesny jest fakt, że Michael i Darius również są tu strasznie irytujący i nic nie zostało z ich solidnie zagranej, zabawnej i opartej na kotraście relacji z „Bodyguarda Zawodowca”. Szkoda, bo efektem tego jest kontynuacja bardziej zwariowana, ale to absolutnie nie jest jej zaletą, jeśli cierpią na tym postacie i emocje między nimi. Czy jest sens oglądać film, kiedy denerwują nas bohaterowie? Raczej nie, szczególnie że gwiazdy obsady wcale nie kreują tu ról godnych zapamiętania.
Ocena końcowa: 4/10
Michał Derkacz
fot. materiały prasowe