Bielmo - recenzja

„Bielmo” to nowy kryminał, który 6 stycznia 2023 roku pojawił się na platformie Netflix. Główną rolę gra Christian Bale, wcielając się zmęczonego życiem detektywa, który w 1830 roku zostaje poproszony o dyskretne zbadanie sprawy makabrycznego morderstwa kadeta na terenie szkoły wojskowej. W śledztwie nieoczekiwanie i w tajemnicy pomaga mu jeden z młodych żołnierzy – błyskotliwy fan poezji i literatury, który w przyszłości będzie znany jako Edgar Allan Poe.

Reżyser Scott Cooper, który Bale’a na planach filmowych spotkał już dwukrotnie, tym razem proponuje nam klasyczny kryminał, prowadząc nas przez sprawę krok po kroku, powolnie, ale zdecydowanie. Tu każda scena i dialog mają znaczenie, nawet jeśli z początku wydają się tylko „zapychaczami”. Najwyraźniej widać to w kilku sennych retrospekcjach z tragedii rodzinnej głównego bohatera. Widz myślący, że jest to klasyczny zabieg, mający jedynie zbudować postać, ale bez wpływu na aktualne wydarzenia, jest w sporym błędzie. Pozornie nieważne detale okazują się kluczowe podczas rozwiązania zagadki.

Ostentacyjna ekspozycja na temat przeszłości detektywa wydaje się przy tym wsadzona na siłę, ale można to jakoś przełknąć. Gorzej jest z drugą połową filmu, który nagle porzuca klimat gotyckiego kryminału z fabułą tkaną z niuansów, wpadając w wir niesamowitych wydarzeń. Mowa tu o wątku okultystycznych obrzędów, wybitnie niepasujących do raczej przyziemnej opowieści. Motyw mordercy staje się tyle zaskakujący co komiczny, a to już nie dobrze.

Na szczęście ten głupi finał, tak naprawdę finałem nie jest, bo prawdziwy twist fabularny następuje dopiero po spodziewanym rozwianiu sprawy zbrodni przez głównego bohatera. Nie zdradzimy o co chodzi, ale jest to wyjątkowo ciekawe, zrozumiałem i dobre zakończenie, po którym zdajemy sobie sprawę z tego, że kilka wcześniejszych zarzutów, można już wykreślić. Jest to wszystko mocno naciągane, ale wybitnie filmowe i do tej historii po prostu pasuje.

Wrażenie robi strona wizualna filmu. „Bielmo” składa się niemal w całości z niebieskawych, zimnych barw, które tylko potęgują chłód bijący z ekranu, gdy obserwujemy tok śledztwa, toczącego się w zimowych sceneriach wokół szkoły wojskowej. W to wszystko świetnie wpasowano sceny z oględzin truposzy, których zbezczeszczone ciała są obrazem dla wodzów o mocnych nerwach.

 Jeśli chodzi o aktorstwo, to stoi ono na solidnym poziomie, a bryluje oczywiście Christian Bale, który ewidentnie przerzucił się z wymagających fizycznie ról na te bardziej złożone psychologicznie. W „Bielmie” jego rola ogranicza się do dialogów, ale prowadzone są one wyśmienicie, a Bale co chwilę pokazuje, że aktorska charyzma to nie „sześciopak” na brzuchu, tylko drobne gesty, wymowne spojrzenia, drganie w kącikach ust czy specyficzne poruszanie się, dające do myślenia, że ten bohater swoje już… przeszedł.

Ocena końcowa: 7/10

Michał Derkacz

fot. materiały Netflix