Bezradna dama
2012-02-20 22:21:39Meryl Streep jest najwybitniejszą żyjącą aktorką na świecie. Ale żeby to wiedzieć, nie trzeba wcale oglądać "Żelaznej Damy".
Temat na film był właściwie samograjem. Polityków, którzy aż tak znacząco wpłynęli na losy świata w XX wieku nie było znowu tak wielu, a już na pewno oprócz Margaret Thatcher nie było wśród nich żadnej kobiety (umówmy się, że postacie Goldy Meir i Indiry Gandhi to jednak nie ten kaliber). "Żelazną Damę" można było więc rozegrać na wiele sposobów - mogła ona np. pokazać determinację kobiety, która konsekwentnie i z determinacją pnie się na szczyt w świecie polityki zdominowanym przez mężczyzn. Mogła się też skupić się na jedenastoletnich rządach Thatcher z naciskiem na naznaczony wieloma trudnościami rozkwit gospodarczy Wielkiej Brytanii, wojnę falklandzką, górnicze strajki, walkę wespół z Ronaldem Reaganem o upadek komunizmu w Europie Wschodniej. Wymienione przeze mnie wydarzenia niezwykle istotne z punktu widzenia historii są jednak w "Żelaznej Damie" jedynie pojedynczymi scenami czy wręcz migawkami. Zamiast potencjalnie fascynującego portretu niebanalnej kobiety dostaliśmy studium starczej demencji.
Powstało już wiele filmów, w których potężny niegdyś człowiek nie może pogodzić się z upływem czasu i wciąż żyje dawnym życiem, zmagając się z chorobami i przede wszystkim samotnością. Nie rozumiem jednak, dlaczego przez twórców wykorzystana została do tego właśnie Margaret Thatcher, tym bardziej, że nie doczekała się ona przecież do tej pory żadnego filmowego opracowania. W filmie Phyllidy Lloyd jej wizerunek bezkompromisowej "baby z jajami" to jedynie mgliste wspomnienie - to, kim była kiedyś, nie wytrzymuje naporu jej narastającej bezsilności i ciągłych halucynacji, w których rozmawia ze swoim zmarłym mężem. Być może "Żelazna Dama" chciała przedstawić kontrast siły i słabości, unaocznić oderwanie od rzeczywistości osoby, która pełniła służbę publiczną i nagle musi z powrotem odnaleźć się w codziennym życiu czy też pokazać, co się może stać, gdy twarda kobieta, która "nie chce umrzeć, myjąc filiżankę" realizuje swoje ambicje i zaniedbuje rodzinę. To wszystko zostało jednak nakreślone niezbyt wyraźnie i naprawdę trudno oprzeć się wrażeniu, że autorzy filmu po prostu nie lubią swojej bohaterki.
W tym dość odważnym, ale nieudanym zabiegu jest tylko jeden powód, dla którego "Żelaznej Damy" nie da się podsumować jedynie wzruszeniem ramion. Meryl Streep to bez zbędnego gadania najwybitniejsza żyjąca aktorka na świecie (zauważcie, że wśród aktorów każdy ma swojego faworyta, u kobiet sprawa jasna - jest Streep i dopiero potem cała reszta) i gdyby chciała, to potrafiłaby zagrać nawet słoik kiszonych ogórków. Jest wiarygodna jako premier i n-i-e-z-r-ó-w-n-a-n-a jako chora na Alzheimera. Na paradoks zakrawa fakt, że niefortunna konstrukcja filmu i skoncentrowanie się na Thatcher już jako starszej osobie pozwoliły Streep pokazać więcej swoich niemal nieograniczonych umiejętności aktorskich, Bardzo możliwe, że da to jej (całkowicie zasłużonego!) Oscara. Tym większa szkoda, że "Żelazna Dama" pracuje tylko na nagrodę dla aktorki, zamiast być dobrym filmem.
Żelazna Dama, reż. Phyllida Lloyd, prod. USA, czas trwania 105 min, dystr. Best Film, premiera 10 lutego 2012
Jerzy Ślusarski
(jerzy.slusarski@dlastudenta.pl)
Oceny (w skali 2.0 - 5.0):
Jerzy Ślusarski: 3.5
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: