Baśń prowincjonalna
2008-10-20 08:48:41Baśń prowincjonalna, film drogi, gangsterska love story i slapstickowy animusz - wystarczy odrobina tej oryginalnej masali, by rozpoznać w niej radosny styl serbskiego reżysera. „Obiecaj mi!" to nowy film Emira Kusturicy, który będąc znacznie bardziej frywolnym od wcześniejszych dzieł reżysera, nie traci swego uroku i gwarantuje cały czas tę samą zawartość Kusturicy w Kusturicy.
Na wsi jak z obrazka żyje chłopiec - Tsane (Uros Milovanovic) ze swoim dziadkiem (Aleksandar Berèek). Dziadek ma dwa główne zmartwienia: zamożnego adoratora starającego się o względy sąsiadki, która i jemu nie jest obojętna, i perspektywę śmierci w niedalekiej przyszłości. Aby zabezpieczyć byt wnuka, każe temu udać się do miasta, gdzie Tsane ma sprzedać krowę, kupić ikonę św. Mikołaja i przez siebie wybraną pamiątkę, a także znaleźć żonę. Podczas swojej misji chłopak wplątuje się w gangsterską intrygę, która zmusza go do ratowania z opresji potencjalnej narzeczonej (Marija Petronijević).
Film Kusturicy jest jak porządna proustowska magdalenka - gdy się go ogląda, co rusz przywodzi na myśl co lepsze wyjątki z rozmaitej filmowej twórczości. Kto oglądał kultowe „Wściekłe gacie" lub całkowicie uległ urokowi „Wielkiej przygody Pee Wee Hermana", uśmiechnie się na widok wymyślnych maszynerii dziadka; znajdziemy tu i płaczącą ikonę - to jakby rodzimy Kolski w wersji prawosławnej; na widok zoofilskich ekscesów szefa gangu staje przed oczami Roberto Benigni, snujący opowieść o pociągu do dyni i owiec w „Nocy na ziemi"; „szalony" humor opierający się na mimicznych grymasach z kolei przypomina (skądinąd przez wielu bardzo cenione) „żarciki" z produkcji bollywoodzkich.
Przedmioty i ludzie, jak to u Kusturicy, nadal mają cudowną tendencję do latania (tym razem to nie ryba), muzyka gra i zabawa jest (aczkolwiek brak tu talentu Gorana Bregovića jako autora ścieżki dźwiękowej).
Nie da się zaprzeczyć, że jest to kino niezbyt wyrafinowane, a nadmiar wydarzeń i gagów pragnących być bardziej szalonymi niż są może przytłaczać i wywoływać poczucie zagubienia; ale nic to, skoro tak czy siak jest miło i - podkreślmy - autentycznie zabawnie.
Może przy tym trochę obleśnie, i cóż? Może i prostacko, co z tego? Chociaż nieraz film przekracza granice dobrego smaku, zdecydowanie nie sposób mu się oprzeć - a już na pewno nie rozdokazywanemu i głośnemu finałowi, kiedy żarty i strzały z karabinów padają gęsto. Ale i ciężko nie zaczerpnąć głębokiego oddechu na widok świeżych krajobrazów i żywych kolorów, ciężko nie dać się porwać szybkiej akcji przy rytmicznej pop-folkowej muzyce i ciężko oprzeć bajkowej estetyce „wsi wesołej", która działa jakoś kojąco właśnie przez to, że zarysowana jest tak grubą, groteskową kreską.
Powinno zatem wreszcie paść długo wyczekiwane pytanie: czy po „Underground" Kusturica zrobi jeszcze „COŚ"? Ale nie padnie, bo obchodzi mnie niepokój krytyków o twórczą kondycję czy artystyczną demencję reżysera. Mogę zapewnić, że przaśność według Kusturicy mogę wybrać w ciemno spośród innych oferowanych przez kino przaśności.
Anna Garczyńska
(anna.garczynska@dlastudenta.pl)