Bal - recenzja
2020-12-15 12:33:48Najnowszy film Netflixa pt. "Bal" zapowiadał się świetnie. Nie dość, że został stworzony na podstawie musicalu z Broadwaya, to jeszcze mamy tutaj naprawdę gwiazdorską obsadę. Zaliczają się do niej między innymi: Meryl Streep, Nicole Kidman, James Corden, Andrew Rannels czy Keegan-Michael Key. Już samo pojawienie się wszystkich tych aktorów w jednym filmie sprawia, że możemy oczekiwać hitu. Co więcej, reżyserem jest nie kto inny, jak Ryan Murphy, znany z takich produkcji jak "American Horror Story", "Hollywood" oraz "Wybory Paytona Hobarta". Czy "Bal" jest zatem udaną produkcją? Przeczytajcie recenzję!
Gwiazdy z Broadwayu vs. licealiści z Indiany
Historia jest oparta na kontraście dwóch odmiennych światów. Jedna jej część wiąże się z życiem broadwayowskich gwiazd, które za wszelką cenę chcą ocieplić swój wizerunek. Po nieudanym musicalu i negatywnych recenzjach, celebryci postanawiają podjąć się czegoś, co odmieni ich obraz w oczach nowojorskich krytyków. Jak to w filmach Ryana Murphy’ego bywa, bohaterowie wpadają oczywiście na wyjątkowo niedorzeczny i komiczny pomysł. Decydują się zaangażować w jakiś problem społeczny, który pomoże im polepszyć swój wizerunek.
W tym miejscu zaczyna się druga część fabuły, a mianowicie historia Emmy Nolan, czyli młodej licealistki z Indiany. Okazuje się, że bohaterka chciała zabrać na bal maturalny swoją dziewczynę, jednak komitet rodzicielski nie wyraził na to zgody i postanowił całkowicie odwołać imprezę. Tak ekstremalna reakcja spotkało się z wielkim oburzeniem zarówno dyrektora szkoły, jak i mediów, dzięki czemu wiadomość trafiła w ręce broadwayowskich celebrytów. W momencie, gdy te odmienne światy stykają się, komediowe sytuacje stają się nieodłącznymi elementami fabuły.
Parodia życia celebrytów
Zdecydowanie najlepsze są tutaj role, w które wcieliła się starsza obsada, a w szczególności Meryl Streep, Nicole Kidman i James Corden. Ich postaci stanowią prześmiewcze, wręcz karykaturalne przedstawienie stylu bycia i zachowania celebrytów. Martwienie się powierzchownymi kwestiami, takimi jak sława i wygląd, poczucie tragedii z powodu jednej złej recenzji czy poprawianie sobie humoru drinkiem w ręku – wszystko to charakteryzuje tych załamanych złym wizerunkiem celebrytów z Broadwaya. Widać, że aktorzy świetnie się bawili ze swoimi postaciami. Naśmiewanie się z samych siebie wyszło komicznie zarówno dla nas, widzów, jak i dla nich, odtwórców tych ról.
Sceną, która idealnie oddaje typ humoru w tym musicalu, jest to, gdy postać odgrywana przez Meryl Streep przyjeżdża do hotelu w Indianie i domaga się apartamentu. Oczywiście recepcjonista odpowiada, że mają jedynie zwyczajne pokoje. Reakcja bohaterki jest wyjątkowo niespodziewana i z pewnością przywoła uśmiech na twarzy niejednego widza. Kobieta wyciąga z torby statuetki, otrzymane za swoje najlepsze role, a następnie bezceremonialnie kładzie je przed recepcjonistą, oczekując, że dzięki nim zostanie lepiej potraktowana. Cała scena jest zagrana genialne, a komizmu dodają tu jeszcze postaci odgrywane przez Nicole Kidman i Andrew Rannelsa. Tego typu sytuacje często pojawiają się w filmie Myrphy’ego, zatem fani jego ironicznego humoru z pewnością się nie zawiodą.
Ważna tematyka, ale słabe wykonanie
Niestety nie wszystko jest tutaj udane. Wiadomo, że role Meryl Streep, Nicole Kidman i Jamesa Cordena są celowo przejaskrawione, jednak czasami ma to słaby efekt. Niektóre sceny przestają nas bawić i są po prostu... kiczowate. Z tym ryzykiem trzeba się liczyć, jeśli postaci w filmie bazują na karykaturalnych przedstawieniach pewnych zachowań. Choć w wielu scenach można się było naprawdę dobrze bawić, czasami bywa też tandetnie.
Co więcej, druga część historii, ta bardziej poważna, nie wypada o wiele lepiej. Mimo to, należy się uznanie dla twórców filmu, gdyż mierzą się tutaj z trudnymi i w zasadzie uniwersalnymi problemami. W musicalu zobaczymy nie tylko zmaganie się ze swoją orientacją seksualną, ale również odrzucenie przez rodziców, prześladowanie ze strony rówieśników, a także próbę odnalezienie się w społeczeństwie, które nadal wielu kwestii nie potrafi zaakceptować. Sam fakt, że producenci postanowili zagłębić się w tę tematykę jest godny podziwu.
Wykonanie miało jednak sporo wad. Historia Emmy przypominała niekiedy typowe dramaty dla nastolatków, więc wiele scen czy zwrotów akcji można było z łatwością przewidzieć. Powielono też schematyczne przedstawianie amerykańskiego liceum w filmach. Mamy tu, oczywiście, typowo popularne dziewczyny, wrednych i zadufanych w sobie sportowców i jedną osobę, która wyróżnia się z tłumu. Wszystko to było już pokazywane w licznych produkcjach, dlatego oglądając "Bal", czasami można odczuć zawód, że niewiele nas tutaj zaskakuje.
Piosenki i choreografia
Nie można też pominąć aspektu muzycznego. Melodie wpadają w ucho i po pewnym czasie mimowolnie zaczyna się śpiewać razem z bohaterami. Co więcej, Meryl Streep popisała się pięknym głosem i niezwykłymi zdolnościami wokalnymi. Podobnie było w przypadku Jamesa Cordena i Jo Ellen Pellman, która wcieliła się w role Emmy.
Niestety, same teksty nie są szczególnie błyskotliwe. Piosenki mają raczej sentymentalny, niekiedy wręcz przesłodzony wydźwięk. Twórcy mogliby się bardziej postarać z warstwą słowną większości utworów muzycznych. Teksty pasują do fabuły i do tego, co aktualnie dzieje się w danej scenie, ale nie są zbytnio wyszukane.
Z kolei dość dobrze wypada tutaj choreografia. Aktorzy świetnie się zgrali, a utwory taneczne są przemyślane i aż przyjemne się je ogląda. Piosenki pojawiają się dość często, zatem możemy zobaczyć wiele scen z godnymi podziwu układami i barwną scenografią.
Czy warto obejrzeć "Bal" na Netflix?
Całość generalnie nie zachwyca. Starsza obsada dostała świetne i komiczne role, ale niektóre rozwiązania fabularne są zbyt przewidywalne, żeby mogły zainteresować widza. Zatem czy "Bal" to musical warty obejrzenia? To zależy od tego, jakie mamy oczekiwania. Osoby, które chcą zobaczyć oryginalną, niebanalną historię miłosną, mogą się nieco zawieźć. Jednak jeśli zależy nam ujrzeniu Meryl Streep i Nicole Kidman w nietypowych dla siebie rolach, a także na pośmianiu się z kultury celebrytów, wówczas warto dać szansę temu musicalowi.
Ocena końcowa: 6/10
Julia Sałdan
fot. materiały prasowe Netflix