Annabelle wraca do domu - recenzja
2019-07-15 09:44:23UWAGA: Recenzja zdradza kluczowe elementy fabuły filmu.
Gary Dauberman - scenarzysta wielu horrorów i producent od dawna związany z uniwersum „Obecności”, tym razem spróbował spisać się za kamerą. „Annabelle wraca do domu” w jego reżyserii to całkiem interesujący i raczej udany horror. Sprawdźcie, dlaczego warto zobaczyć ten film. Przeczytajcie recenzję!
Seria „Annabelle” liczy sobie już trzy odsłony, z których każda jest zupełnie inna. W najnowszej, jak sama nazwa wskazuje, tytułowa lalka, już na samym początku filmu zostaje przywieziona do domu przez znanych z „Obecności” Eda i Lorraine Warren. Tak trafia do specjalnego pokoju, pełnego różnych, demonicznych przedmiotów i po obfitym pokropieniu wodą święconą, zostaje zamknięta w gablocie ze spalonego kościoła. Gdy wydaje się, że lalka, która pobudza do działania wszelkie złe duchy i demony, w końcu zostaje poskromiona, Warrenowie popełniają ogromny błąd.
Wyjeżdżają, zostawiając małą córkę z zaufaną opiekunką oraz (już nieświadomie) z koleżanką opiekunki, przejawiającą wyjątkowe skłonności kleptomańskie. Dziewczyna ta błyskawicznie dostaje się do zamkniętego na cztery spusty pomieszczenia i myśląc, że ud jej się przywołać ducha zmarłego ojca, oczywiście uwalnia Annabelle i razem z nią wszystkie inne siły nieczyste. Od tej pory nasze bohaterki muszą stawić czoła złym duchom i przetrwać do powrotu znanych demonologów. Tak rysuje się fabuła tego horroru, który z pewnością może zaskoczyć nas kilkoma elementami.
„Annabelle wraca do domu” ma jedność czasu i miejsca akcji. Od wyjazdu Warrenów, czyli przez kolejne ¾ filmu obserwujemy trzy bohaterki (plus chwilowo adorator jednej z nich), które spędzają noc w domu opanowanym przez pobudzone przez Annabelle duchy. Wszystko dzieje się w trakcie jednej nocy, a ograniczona przestrzeń potęguje duszną, klaustrofobiczną wręcz atmosferę grozy. Taki zabieg bardzo pozytywnie wpływa na odbiór akcji przez widza, nie dając mu ani chwili wytchnienia od serii niefortunnych zdarzeń. Co prawda, niektórym przeszkadzać może brak przerwy w straszeniu i brak możliwości emocjonalnego odpoczynku, ale w tym gatunku utrzymywanie napięcia jest wskazane.
Nowa „Annabelle” nie poprzestaje na kilku strasznych momentach, a stawi na ciągłość akcji i kolejnych wydarzeń, przeskakując w kolejnych scenach pomiędzy trzema bohaterkami. Tu warto zaznaczyć, że aktorki poradziły sobie całkiem nieźle. Zdecydowanie najlepsza jest Madison Iseman, w roli Mary Ellen. Ta piękna blondynka idealnie odnalazła się w roli „dziewczyny z horroru” i spisała się na medal zarówno w zwykłych dialogach, jak i scenach grozy, gdzie trzeba było pokazać różnorodne emocje, w tym oczywiście wiarygodne przerażenie. Słabiej od niej, ale i tak poprawnie zagrała Kate Sarife, której Daniela może irytować większość widzów swoim natrętnym dotykaniem i podkradaniem cudzych rzeczy.
Docenić trzeba także rolę najmłodszej z postaci. Mckenna Grace, jako Judy (córka Warrenów), która po matce odziedziczyła umiejętność widzenia zmarłych, jest dobra i niewątpliwie ma talent do kina grozy i nie tylko. Na koniec zostawiamy Patricka Wilsona oraz Verę Farmigę, bo duet ten już kilkukrotnie udowodnił swą wartość i tym razem nie jest inaczej. Na ekranie jest ich mało, ale wszelkie sceny z ich udziałem są świetne.
„Annabelle wraca do domu” to produkcja wysoce spinoffogenna. Mamy tu pannę młodą z nożem, samuraja w zbroi, duchy z monetami w oczach, a nawet naprawdę strasznego diabła z rogami. Rozczarowanie jest natomiast samo zakończenie i to jak łatwo nasze bohaterki uporały się z całym zagrożeniem. Wystarczyło odłożyć tytułową lalkę z powrotem do gabloty i zamknąć na klucz, by wszelkie działania demonów ustały. Z jednej strony dobrze, że twórcy nie serwowali nam kolejnego mini-śledztwa, jak to często w horrorach bywa, a z drugiej strony, cóż to za przedstawiciel gatunku, w którym nie ginie ani jedna osoba? (!) Odważny to zabieg, przyznajemy i choćby dlatego warto ten film zobaczyć. To jedna z tych lepszych odsłon uniwersum „Obecności”.
Ocena końcowa: 7/10
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w Cinema City Wroclavia, w ramach seansu VIP, który w cenie nieco droższego biletu zawiera kilkudaniową, ciepłą kolację, nielimitowane przekąski oraz niesamowicie wygodne, regulowane fotele w kameralnej sali. Zdecydowanie warto sprawdzić tę ofertę, zwłaszcza w gronie znajomych.
fot. Warner Bros. Entertainment