Angelo - recenzja przedpremierowa
2019-11-18 10:19:48„Angelo” to typowy arthouse, gatunek filmów niezależnych i przeznaczonych dla już wyrobionych widzów. Prezentowany był na festiwalach w Toronto i San Sebastian. Jaką tematykę podejmuje? Kogo mógłby zaciekawić? Przeczytajcie recenzję!
Historia Angelo, czarnoskórego niewolnika, to obraz samotności i wykluczenia, których doznaje wśród obcych mu ludzi. Całość podzielona jest na 3 części: pierwsza dotyczy dzieciństwa bohatera, druga dojrzewania, a trzecia już dorosłego życia. Zostaje on wyrwany ze swojego świata jako mało dziecko i oddany pod skrzydła bogatej damy, której celem jest zrobienie z niego arystokraty. Nikt nie pyta go, czy tego chce i jak się z tym czuje. Jest jak zwierzę w klatce, zabawka w rękach bogatych ludzi. Najlepszym tego przykładem jest jego opowieść o Afryce. Wyuczona na pamięć, którą dodatkowo urozmaica efektowną gestykulacją. Zbiera się przed nim widownia, która żądna jest uciech. W jego historii życie można przyrównać do teatru, w którym ma do odegrania określoną rolę. Ćwiczy, więc do niej solidnie i gra to, czego od niego oczekują inni.
"Angelo" podejmuje bardzo odważny temat, jakim jest niewolnictwo, szacunek do drugiego człowieka czy wolność, która powinna być dostępna wszystkim. Niestety reżyserowi nie do końca udaje się oddać problematyki w sposób pełny. Film jest minimalistyczny, ale przez to też nijaki. Opiera się na konwencji, w której uczucia bohatera są skrywane, ponieważ on sam nie jest świadom swojego miejsca w otaczającym go świecie arystokratów. Angelo, jak słusznie zauważył cesarz, jest synem Afryki i człowiekiem Europy. Do żadnego z tych kontynentów jednak nie należy, wszędzie jest obcy. Rzucony na głęboką wodę, nauczony, co ma mówić i co czuć nie potrafi podjąć żadnej decyzji samodzielnie. Jest to naprawdę smutny obraz, ale w sposób, jaki to przedstawiono nie jest w stanie wzbudzić w widzu głębszych emocji.
Jest to film dla fanów slow cinema, każdy inny miłośnik kina może czuć się po seansie wymęczony. Dominują bardzo długie ujęcia i mało cięć. Jeśli ktoś nie przepada za 30 sekundowymi sekwencjami grania na flecie czy widoku na pole, podczas seansu musi uzbroić się w cierpliwość, ponieważ właśnie na nich zbudowany jest cały film. Dużo scen jest niemych i niewnoszących nic do fabuły filmu. Tempo utrzymuje się na stałym poziomie, brak mu wartkości.
Temat podjęty przez Markusa Schleinzera jest mocny i poruszający, ponieważ zmusza do refleksji nad szacunkiem dla drugiej osoby i jej godnym traktowaniem. Jednak mimo starań podjętych przez reżysera, nie jest to film, o którym po seansie będziemy pamiętać jeszcze długo. Niewątpliwie ma szansę znaleźć grono swoich zwolenników, którzy będą zachwycać się jego estetyką, stonowanością i przekazem, jaki niesie. Natomiast dla innych stanie się kolejnym z filmów, który choć porusza ważne zagadnienia jawi się jako zwyczajnie nudny.
Joanna Bim
fot. materiały prasowe