Recenzje - Kino

Welcome to the Grid

2011-01-10 10:21:42

Niemożliwe jest opisanie słowami wrażeń, jakich dostarcza „Tron: Dziedzictwo”. Audiowizualna strona tego filmu jest jak najmocniejszy narkotyk. Chcesz więcej.


Kevin Flynn (Jeff Bridges) stworzył Sieć – The Grid – komputerowy świat, po którym przemieszczają się antropomorficzne programy, zaspokajając przeróżne swoje potrzeby. Flynn nie mógł jednak spędzać całego swojego czasu w Sieci. Był on bowiem prezesem software'owego potentata Encom i tatusiem małego Sama. Dlatego też powołał do życia program o nazwie Clu (w tej roli także Jeff Bridges, komputerowo odmłodzony o kilkadziesiąt lat), którego wyposażył w zadanie utworzenia idealnego świata.

Pewnego razu Flynn nie wrócił do swojego domu. Sam został wychowany przez babcię i dziadka, a po ich śmierci oddał się żywotowi „niepokornego”. Jako największy udziałowiec Encom, której akcje odziedziczył po ojcu, woli trzymać się na uboczu i przypominać o sobie zarządowi firmy swoimi corocznymi kawałami. Wszystko zmienia się z chwilą, gdy na pager odwiecznego wspólnika Kevina Flynna przychodzi wiadomość z jego salonu gier. Niby nic w tym dziwnego – poza pagerem w XXI wieku – ten numer nie jest jednak aktywny już od kilkunastu lat. Po przybyciu do salonu dorosły już Sam (Garrett Hedlund) odnajduje wejście do Sieci, w której musi zmierzyć się z despotycznym Clu, odszukać ojca i dodatkowo uratować rzeczywisty świat od chorób i niedoskonałości. A to wszystko w przestrzeni, gdzie każdy nosi ze sobą na plecach śmiercionośny dysk, na igrzyskach walczy się na motorach, zostawiających ślad w postaci muru, a Użytkownicy – czyli ludzie w Sieci – postrzegani są jako wrogowie programów. Brzmi jak wyzwanie, prawda?

Zacznijmy od aktorstwa. Legendarny już, Oscarowy Jeff Bridges zagrał dwie, solidne role, których w zasadzie nie ma co się zbytnio czepiać. Z kolei Garrett Hedlund, który wcielił się w głównego bohatera filmu, najlepsze lata swojej gry ma jeszcze przed sobą. Nie zmienia to faktu, że – przynajmniej na razie – nie może on zostać sklasyfikowany w kategorii najbardziej utalentowanych aktorów swojego pokolenia. Jego szelmowski uśmiech nie przykrywa jego sztywności i niezbyt porywającej ekspresji. Myślę jednak, że Hedlund pokaże jeszcze, że jest artystą wartościowym – tego mu życzę. Jasną gwiazdeczką filmu jest Michael Sheen, któremu przydzielono mini-rolę Castora, przebywającego na ekranie zaledwie kilka minut, zapadając jednak w pamięć widzów.

Na „Tron: Dziedzictwo” byłem w kinie dwukrotnie, za każdym razem widziałem go w technologii IMAX. I na samą myśl ponownej wycieczki do kina na moich rękach pojawia się gęsia skórka ekscytacji.. Dlaczego?

Przytoczyłem na początku niniejszego tekstu zarys fabuły filmu Josepha Kosinskiego, ale zrobiłem to jedynie z recenzenckiego poczucia obowiązku. Tak naprawdę bowiem nie ma ona w zasadzie żadnego znaczenia i zdecydowanie – co ostatnio zdarza się dość często – nie jest pomyślana jako punkt centralny całej produkcji. Oczywiście, możemy wspólnie oddać się rozważaniom na temat przyszłości ludzkości i możliwości prowadzenia alternatywnego życia w świecie komputerowym. Co więcej, będą to zapewne polemiki bardzo ambitne i ciekawe, jednocześnie w „Tron: Dziedzictwo” nie znajdziemy zbyt wielu głosów, które mogłyby wziąć w nich udział. Fabuła tego filmu jest po prostu naciągana jak usta Krzysztofa Ibisza. Zabrakło mi tutaj także humoru, który zdecydowanie ożywiłby czasami drętwe dialogi. Postać Sama Flynna aż się prosi o bardziej żartobliwe czy też pikantne wypowiedzi, których scenarzyści nie byli jednak uprzejmi jej udzielić. Szkoda.

W trakcie seansu odnalazłem analogie do co najmniej dwóch ikon XX wieku, przez historię poddanych już odpowiedniemu wartościowaniu. Clu zachowuje się niczym lekko łysawy pan z prostokątnym wąsikiem pod nosem, szukając przecież doskonałości i czystości komputerowej rasy, co więcej, chcąc przedostać się do świata rzeczywistego w celu zdobycia przestrzeni życiowej dla swoich pobratymców. Całkiem to przemyślne ze strony twórców, trzeba im to oddać – chyba że moje rozważania pt. „co autor miał na myśli” są zbyt daleko posunięte. Drugą ikoną jest oznaczanie tych „złych” poprzez kolor czerwony. Szkoda, że Kevin Flynn nie świecił się na zielono. Wtedy przydzielona mu rola Yody, ukrywającego się przed Imperium, byłaby jeszcze bardziej wiarygodna. Zwróćcie uwagę na to, że w niektórych momentach filmu dysk okazuje się nie być jedyną bronią, dostępną mieszkańcom Sieci – dobywają oni przedmiotów, na widok których George Lucas zastanawia się już zapewne, czy wystosować pozew o plagiat. W zależności od strony mocy... tfu, od strony, po której walczą programy w Sieci, owe wspomniane przedmioty przybierają właściwy kolor. Broń Boże, nie narzekam, bo posiadać miecz świetlny było zawsze moim marzeniem. Brakowało mi tylko tego specyficznego odgłosu jego machania – skoro kopiujemy, to nie pomijajmy najbardziej zapadających w pamięć elementów!

Wracając do pytania, które postawiłem dwa akapity temu: dlaczego zatem, w obliczu słabej fabuły i przeciętnego aktorstwa, gęsia skórka ekscytacji gości na mym ciele na myśl o „Tron: Dziedzictwo”? Dlatego, bo jest to najbardziej spektakularny film, jaki widziałem do tej pory w moim, wciąż przykrótkim, życiu. Absolutnie fenomenalny wizualnie i godny tych droższych biletów, które uprawniają do zajęcia miejsca w IMAXie. Już od samego początku twórcy zdecydowali się na mocne uderzenie w widza, serwując mu walkę na dyski i wyścigi motocyklami, które swoją efektownością mogłyby obdarować finałowe sceny co najmniej kilku filmów.
Na ekranie goszczą praktycznie tylko trzy kolory (jako mężczyzna, potrafię wyróżnić w sumie niewiele większą ich liczbę): bardzo jasny niebieski, czerwony i pomarańczowy, który zdobi ciuszek Clu. Poświata linii, którymi spowita jest cała Sieć, tworzy niezwykły, niepowtarzalny i właściwy tylko dla niej klimat, który mi osobiście cholernie – nie bójmy się tego słowa! – przypadł do gustu. Ta nieprawdopodobna atmosfera współtworzona jest przez genialną muzykę autorstwa zespołu Daft Punk, który zgromadził w Londynie stu światowej klasy muzyków i nagrał kultową ścieżkę dźwiękową, bez której „Tron: Dziedzictwo” byłby filmem niemym. Potężne basy, szczególnie odczuwalne w IMAXie, kompozycje muzyki elektronicznej połączonej z klasyką – jednym słowem: fantastycznie.

To właśnie ta audiowizualna orgia popchnęła mnie drugi raz do kina i bardzo prawdopodobnym jest, że wyciągnie mnie raz jeszcze – bylebym miał możliwość przewijania dialogów. Nie wiem, czy nie lepsze byłoby skrócenie tego filmu do półtorej godziny i wzbogacenie go o kolejne dyscypliny, w których miałby rywalizować Sam Flynn. W połączeniu z muzyką byłby to obraz intensywny, kompletny i szczery, nie aspirujący bowiem do prób przeprowadzenia jakichś metafizycznych dyskursów, będących dla widza po prostu nudnymi.

W przypadku „Tron: Dziedzictwo” zasadne jest rozważenie kierunku, w którym podąża współczesne kino. Nie chodzi mi tutaj o stronę merytoryczną filmów, bo jestem zdania, że każdy kolejny rok przynosi ze sobą jakieś perełki i rozczarowania, odpowiednio zapisując się w kinematografii. Mam na myśli stronę techniczną produkcji, którymi będziemy raczeni w coraz to większych ilościach. „Tron: Dziedzictwo” to dla mnie, obok „Avatara”, kolejny milowy krok we współczesnym kinie – nie jestem sobie bowiem w stanie wyobrazić tego filmu na ekranie zwykłego telewizora. Przypuszczam, że byłby on wtedy nagi, obdarty z efektu, jaki wywoływany jest przez dwa osobne projektory na sali IMAX i potężne głośniki.

Wydaje mi się, że filmowa przyszłość będzie kształtowała się dwojako: dziesiąta muza na jednej dłoni trzymać będzie kino alternatywne, określane mianem ambitnego, które efektowne będzie szczególnie dla człowieczej duszy, wywołując głębsze refleksje i wstrząsając naszymi przekonaniami, natomiast w drugiej dłoni będą dzierżone filmy zjawiskowe audiowizualnie, tworzone w technologiach xD (pod „x” wstaw sobie cyfrę od 3 w górę), służących jako współczesne, przysłowiowe igrzyska dla ludu. Równocześnie powstawać będą arcydzieła typu „Incepcja”, które będą niczym uścisk tych obu dłoni. O tym, czy mam rację, przekonywać się będziemy codziennie w ciągu najbliższych kilku, kilkunastu lat. Co się będzie działo za lat kilkadziesiąt – nawet boję się przewidywać. Może wtedy do oglądania filmów w ogóle nie będzie nam potrzebne kino?

„Tron: Dziedzictwo” wywołał u mnie z jednej strony mieszane, a z drugiej strony jednoznaczne uczucia. Liczyłem na dopracowaną pod każdym względem całość, tymczasem scenariusz okazał się być bardzo wymęczony, na siłę starający się trafić do widza jakimś pseudo-przekazem. Z drugiej strony jestem totalnie zachwycony tym, co zobaczyłem i usłyszałem. Dlatego z czystym sumieniem mogę polecić ten film każdemu, koniecznie w technologii IMAX. Jeśli pójdziesz do kina z nastawieniem na zbombardowanie Twoich receptorów audio i wideo, nie oczekując ambitnej strawy dla duszy, Twoje zadowolenie powinno sięgnąć zenitu – Twoje ciało nie doznało jeszcze bowiem w kinie czegoś tak efektownego!

Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)

Słowa kluczowe: tron dziedzictwo, jeff bridges, kino, premiera, imax, 3d, cinema city, The Grid, flynn, recenzja
Komentarze
Redakcja dlaStudenta.pl nie ponosi odpowiedzialności za wypowiedzi Internautów opublikowane na stronach serwisu oraz zastrzega sobie prawo do redagowania, skracania bądź usuwania komentarzy zawierających treści zabronione przez prawo, uznawane za obraźliwie lub naruszające zasady współżycia społecznego.
Zobacz także
Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Civil War
Civil War - recenzja

Dlaczego jest to jeden najlepszych filmów 2024 roku?

Polecamy
Nikt nie ujdzie z Åźyciem
Nikt nie ujdzie z życiem - recenzja

Czy tytuł filmu zdradza zakończenie?

Piękny poranek film
Piękny poranek - recenzja

Oceniamy francuski melodramat z Léą Seydoux. Czy warto zobaczyć ten film?

Polecamy
Premiery filmowe
Zapowiedzi filmowe
O nich się mówi
Ostatnio dodane
Kolor purpury
Kolor purpury (2024) - recenzja DVD

Czy warto zobaczyć remake musicalu Stevena Spielberga?

Andrew Scott, Ripley
Ripley - recenzja serialu

Serial Netflix to nowa ekranizacja książki "Utalentowany pan Ripley".

Popularne
25 najlepszych filmów wszech czasów
25 najlepszych filmów wszech czasów

Magazyn "Empire" wybrał najlepsze filmy wszech czasów. Zapraszamy do obejrzenia ścisłej czołówki rankingu!

Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi
Najlepsze filmy dla zjaranych ludzi

Dym w płucach często łączy się z oglądaniem filmów. Prezentujemy 20 idealnych filmów na wieczór z zielskiem.

12 najlepszych filmów psychologicznych
12 najlepszych filmów psychologicznych

Przedstawiamy najlepsze filmy psychologiczne, które każdego oglądającego zmuszą do refleksji!