W spadku po nowoczesności (Spadkobiercy)
2012-02-23 14:04:01Hawaje to raj na ziemi? Powiedz to bohaterom „Spadkobierców”, a uduszą cię tym wianuszkiem z kwiatów.
Akcja „Spadkobierców” dzieje się na wspominanych już Hawajach. Matt King (jak zwykle wyśmienity George Clooney) to bogaty i zarazem oszczędny i pokorny prawnik, do którego należy decyzja co do przyszłości 25 000 akrów dziewiczej, hawajskiej ziemi - albo sprzeda ją za pół miliarda amerykańskim koncernom, które zamienią je w świątynię konsumpcji albo za mniejszą kwotę milionerowi, który pochodzi z tych rejonów i dopilnuje, żeby zachowały one swój charakter. W podjęciu decyzji „pomagają” mu kuzyni i kuzynki, którzy chcą się na tej transakcji obłowić. Natomiast nie pomaga mu to, że jego żona leży w śpiączce po wypadku na motorówce i nie ma szans na przeżycie. Matt musi opiekować się swoimi dwoma córkami, co mu niespecjalnie wychodzi („kobiety w moim życiu dążą do samozagłady”), dowiaduje się o skoku w bok swojej żony, obwiniany jest o skąpstwo i doprowadzenie do jej wypadku i zmaga się z codziennymi problemami, które podobno na Hawajach nie występują.
W „Spadkobiercach” manichejski podział świata to tylko nic nieznaczący zlepek słów. Tu nic nie jest czarne lub białe, za to zaprezentowanych zostaje nam mnóstwo odcieni szarości. Najmłodsza dziewczynka klnie jak stały bywalec pubu, nastoletnia córka pije, ćpa i zadaje się z dorosłymi mężczyznami, będąc jednocześnie bardzo inteligentną, leżąca w śpiączce kobieta też ma swoje na sumieniu, ale także i głównemu bohaterowi można by było przypisać niejedną przywarę. A to tylko krąg pierwszoplanowych postaci – dalej jest równie ciekawie, co w połączeniu daje nieźle poplątany węzeł, z którego nawet Houdini nie mógłby się wydostać. W sumie pewnie by chciał, bo okazuje się, że życie na Hawajach nie odbiega specjalnie od tego w każdym innym, cywilizowanym zakątku świata – z tą różnicą, że częściej chodzi się tutaj w koszulach hawajskich (cóż za niespodzianka) i na boso. Celnym spostrzeżeniem wita nas Matt King, zauważając, że ludzie myślą, że Hawaje to raj na ziemi, tymczasem przecież mieszkańcy tych wysp mają te same problemy, choroby i inne sytuacje życiowe, przed którymi przychodzi im stawać dzień w dzień.
Ciekawe do obserwacji jest zachowanie ludzi w obliczu bardzo poważnego stanu bliskiego człowieka. Kuzyni i znajomi Matta, z którymi się spotyka, jak mantrę powtarzają, że jego żona jest silna i na pewno z tego wyjdzie. To poniekąd po prostu zaklinanie rzeczywistości i dawanie złudnej nadziei, co nie zmienia faktu, że robimy dokładnie to samo – bezmyślnie rzucamy hasło „wszystko będzie dobrze”, nie analizując konsekwencji takiej wypowiedzi. Uwidacznia się tu szerszy ludzki problem: bardzo często nie wiemy, jak zachować się w skrajnych sytuacjach, co związane jest z otaczającą kulturą. Wyobraź sobie, że mówisz takiemu Mattowi, że mu współczujesz i że jego żona pewnie z tego nie wyjdzie, zamiast sakramentalnego „wszystko będzie dobrze”. Dziwne uczucie, prawda? Bo do tej pierwszej wypowiedzi musiałbyś się zaangażować emocjonalnie. Dobrze, że zostaje zwrócona na to uwaga, gdyż dzięki temu możemy się zastanowić nad wewnętrznymi motywacjami i przekonaniami, które towarzyszą nam za każdym razem, gdy możemy wydusić z siebie tylko proste „wszystko będzie dobrze”, bez żadnych emocji.
Scenariusz „Spadkobierców” jest wyborny, ale forma jest niczym, dopóki nie wypełni jej właściwy budulec. W tym przypadku są to równie wyborni aktorzy, z Clooney’em na czele, któremu sekundują Shailene Woodley i Amara Miller w roli jego córek oraz wszyscy pozostali, którzy tworzą wspólnie spójny i realistyczny obraz skomplikowanych relacji międzyludzkich i ludzkich problemów wewnętrznych.
Cała siła „Spadkobierców” tkwi w ich realizmie. Nietrudno sobie wyobrazić ludzi, którzy przeżywają podobne problemy i których możemy spotkać w autobusie czy w sklepie – może poza wielomilionową transakcją sprzedaży ziemi na Hawajach. O codziennym życiu trzeba też jednak umieć opowiadać, bo najczęściej po to się idzie do kina, żeby trochę od tej szarości dnia uciec. Reżyser Alexander Payne, odpowiedzialny za „Bezdroża” czy „Schmidta”, doskonale poprowadził cały film, wzmacniając jego wiarygodność i nie dopuszczając ani na chwile nudy. Genialnym zabiegiem jest opatrzenie „Spadkobierców” soundtrackiem złożonym z hawajskich piosenek i ichniejszych rytmów, co pozwala widzowi na poczucie tego klimatu, pomimo niskiej temperatury na zewnątrz i Europy Wschodniej w sercu.
Jeśli dołożymy do tego malownicze zdjęcia i tęsknotę za lazurowym morzem (heh, mam nadzieję, że trafiłem tym razem z kolorem), otrzymujemy ślicznie namalowany i oprawiony obrazek, który w interesujący sposób przedstawia trochę bardziej skondensowaną pod względem problemów tematykę codzienności. Te nominacje do Oscarów są w pełni zasłużone, a „Spadkobiercy” to film godny jak najsilniejszego polecenia. Porusza, chwilami śmieszy, a przede wszystkim wciąga jak hipnotyzujące ruchy bioder hawajskiej tancerki. Polecam!
Spadkobiercy, reż.Alexander Payne, prod. USA, czas trwania 115, dystr. Imperial - Cinepix, premiera 17 lutego 2012
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: