To naprawdę skomplikowane
2010-02-15 14:40:19Komedie romantyczne zdominowane są przez nastoletnich bohaterów, którzy chwilowe zauroczenie utożsamiają z wieczną miłością. W swoim filmie „To skomplikowane”, reżyserka Nancy Meyers postanowiła porzucić to uproszczenie, obsadzając w głównych rolach znakomitych sześćdziesięciolatków. Wyszło naprawdę dobrze.
Jane (królowa współczesnego kina – Meryl Streep) to rozwódka w średnim wieku. Jej były mąż Jake (wyjątkowo grubiutki Alec Baldwin) zostawił ją dla o wiele młodszej dziewczyny, z którą wziął ślub i planuje dziecko. Pomimo rozwodu, byli małżonkowie odnoszą się do siebie całkiem życzliwie, jakoby przełamując stereotyp nienawiści jako warunku sine qua non wyręczenia śmierci w przerwaniu małżeństwa. A może to po prostu działanie maksymy „czas leczy rany” – od rozstania Jake’a i Jane minęło już dziesięć lat. Ich najmłodszy syn właśnie kończy college i oboje wybierają się na rozdanie dyplomów do Nowego Jorku. Oboje mieszkają w hotelu Park Regent, oboje spotykają się w hotelowej restauracji, tańczą, piją... i lądują w łóżku. Tak zaczyna się ich burzliwy romans, który przypomina im dawną namiętność i przywołuje na pozór zanikłe uczucia.
Nie myślcie jednak, że to takie proste. Tytuł filmu doskonale oddaje jego fabułę. To naprawdę bardzo skomplikowane. Jane przeżywa rozterki, związane z przygodą z eks-mężem, poza tym planuje rozbudowę domu, a jej architektem jest ułożony i grzeczny Adam (Steve Martin), który delikatnie wykazuje niemałe zainteresowanie jej osobą. Żona Jake’a prowadza go po klinikach leczenia bezpłodności i stara się zajść z nim w ciążę. Z kolei Jake wydaje się nie być do końca do tego przekonany, szczególnie w związku z romansem z Jane oraz z faktem, że gdy jego przyszłe dziecko będzie kończyć college, on będzie miał niebagatelne 79 lat. Do tego eksmałżonkowie muszą mieć na względzie uczucia ich wspólnych dzieci, które nie mogą się nadal pogodzić z ich rozwodem. To nie wszystko. Istna puszka z Pandorą.
Poszedłem do kina z bardzo pozytywnym nastawieniem. W końcu marka „Meryl Streep” na ekranie zapowiada doskonałą ucztę filmową, a w towarzystwie dwóch całkiem zabawnych panów powinna być niczym paróweczka pomiędzy dwoma bułeczkami do hot-doga (brawurowo!), tworząc spójny i smakowity obraz. Po około pół godziny byłem pełen obaw – nie mogłem się oprzeć wrażeniu nijakości tego filmu. Do tej pory bowiem padły z ekranu: jeden śmieszniejszy żart o zarastaniu nieużywanej waginy oraz satyra na kobiety poddające się odmładzającym operacjom plastycznym (Jane zastanawiała się nad zabiegiem opadającej lewej powieki). Nie chciałem uwierzyć w to, że Nancy Meyers, specjalistka od dobrych komedii romantycznych („Holiday”, „Czego pragną kobiety”, „Lepiej późno niż później”), tym razem stworzyła coś bardzo przeciętnego.
Na szczęście przyszła kolej na scenę, w której po odbytym stosunku Jake kładzie swoją dłoń na kołdrze poniżej pasa Jane i wypowiada kwestię: „Home sweet home”. Mniej więcej od tego momentu poziom endorfiny zaczął pikować, a humor na ekranie nie pozwalał mu na opadnięcie. Meryl Streep i Alec Baldwin stworzyli naprawdę zgraną, filmową parę, w sposób ciekawy i ujmujący pokazując rozterki dwojga ludzi w średnim wieku, którzy są ustatkowani i ułożeni w każdej dziedzinie życia poza emocjonalną. Z kolei między Steve’m Martinem i Baldwinem świetnie widać kontrast – z jednej strony mamy grzecznego, spokojnego i godnego zaufania człowieka, a z drugiej – żywiołowego i żonatego eks-playboy’a, którego poziom seksapilu obniżył się wprost proporcjonalnie do zwiększenia jego obwodu w pasie, ale mimo wszystko wydaje się być elegancki i pociągający. Przed wyborem między nimi staje Jane, która przy podjęciu decyzji musi uwzględnić masę czynników, tak, aby jak najmniejsza ilość osób została zraniona, co graniczy oczywiście z niemożliwością.
Nie mogę się nadziwić samej Meryl Streep, która swoją osobą dobitnie potwierdza hasło, że kobiety są jak wino. Ta bogini kina ma już przecież 61 lat! A na ekranie jest ponętna, seksowna i emanuje niezwykłą pewnością siebie. Mało która młodsza aktorka po kilkunastu operacjach plastycznych dorównuje Meryl wiarą we własne umiejętności i wygląd. Swoją drogą ciekawe, czy Streep też korzysta z usług Pana Skalpela. Ale ja jej jestem w stanie wybaczyć wszystko, byle dalej była tak znakomitą aktorką.
Osobny akapit muszę poświęcić warstwie humorystycznej tej komedii romantycznej. Mamy tutaj do czynienia z żartami inteligentnymi, dorosłymi, które czasami przeradzają się w klasyczną komedię pomyłek z trojgiem bohaterów w rolach głównych – mam szczególnie na myśli efekty wypalenia skręta po 27 latach abstynencji. I oczywiście nie można zapomnieć o mistrzu drugiego planu – Harley, narzeczony jednej z córek Jane i Jake’a, jest jedną z najbardziej zabawnych postaci całego filmu. Dowiaduje się o romansie wyżej wymienionych i stara się to za wszelką cenę ukryć, będąc w tych staraniach absolutnie kapitalny. To po prostu trzeba zobaczyć.
„To skomplikowane” to kolejny, po „Lepiej późno niż później”, film Nancy Meyers, w którym chce ona pokazać, że miłość i namiętność to nie domena zarezerwowana tylko dla ludzi młodych, a w wydaniu dojrzałym może być równie piękna i głęboka. „To skomplikowane” niesie ze sobą jeszcze jeden przekaz – że po 50-tce życie seksualne wcale nie musi pogrążyć się w bezbycie. W mojej opinii warto było spędzić te dwie godziny w kinie – przede wszystkim dla Meryl Streep, ale nie tylko. „To skomplikowane” to film nienajlżejszy, ale równocześnie bardzo ciepły i optymistyczny. Pozostaje wierzyć, że wszystkie kobiety w wieku 61 lat będą wyglądały jak pani Streep, a mi nie wyrośnie na brzuchu przeszkoda, uniemożliwiająca dojrzenie chociażby palców u stóp. Ze swojej strony polecam, na okres powalentynkowy i nie tylko.
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki: