Stranger Things: sezon 4. - recenzja odcinków 8-9 [finał sezonu]
2022-07-01 16:36:24Uwaga: Recenzja spoilerowa - zdradza kilka kluczowych elementów fabuły!
1 lipca 2022 roku na platformie Netflix pojawiły się dwa ostatnie odcinki 4. sezonu „Stranger Things”. Finał przedstawia kontynuację walki z Vecną, a podzieleni na kilka grup bohaterowie starają się w końcu położyć kres horrorom Drugiej Strony. I choć ciągle mówimy tu o serial, to omawiane epizody mają długość filmów pełnometrażowych (odpowiednio 1 godzina 25 minut oraz 2 godziny 20 minut). Jest to zatem długa przeprawa na ciemną stronę mocy, a klimat grozy z odcinków 1-7 (przeczytaj recenzję>>) jest nie tylko zachowany, ale jeszcze bardziej rozwinięty. Odcinki 8-9 to po prostu jeden wielki horror!
O bracie, to wygląda fantastycznie!
Nie ma wątpliwości, że serial „Stranger Things” jest najlepszy, gdy za kamerą stoją bracia Matt Duffer i Ross Duffer. Twórcy solidnie przyłożyli się do realizacji zakończenia 4. sezonu i sprawili, że cała akcja nie tylko zachowuje świetne tempo (oprócz kilku przydługich dialogów), ale też wszystko wygląda „na bogato”.
Miejmy już za sobą stwierdzenie, że efekty komputerowe są najlepsze ze wszystkich epizodów przeboju Netflix do tej pory! Nie tylko stwory w CGI są realistyczne, ale też animacje wszystkich zdarzeń nadprzyrodzonych, a godzinami charakteryzowany Vecna ponownie robi kolosalne wrażenie, bez względu na to, czy podoba nam się taki projekt tego złoczyńcy czy nie.
Dodając do tego talent reżyserski braci Duffer, często świetne zdjęcia, wystrzałową muzykę i ciekawy montaż (zwłaszcza ten równoległy w 9. odcinku) dostajemy produkt, na który z przyjemnością się patrzy. Doskonale wygląda tu wszystko, więc nawet jeśli 100% wejście w gatunek horroru wam nie odpowiada, to warto się zdecydować na dokończenie 4. sezonu.
Zabili go i uciekł…
A co z fabułą? Nadal (przez większą część czasu) mamy podział akcji na kilka wątków, gdzie śledzimy poczynania grup postaci, które wyklarowały się w poprzednich odcinkach. W dalszym ciągu najsłabiej wypada akcja odbicia Jima, szczególnie że dostajemy tu recykling pomysłów. Dołuje zwłaszcza ponowne przekradanie się do więzienia, z którego ledwo uciekła nasza równie dzielna co zwariowana paczka, a walki z potworami wcale nie dodają akcji kolorytu, lecz przedłużają wątek, na który pomysł skończył się tak dawno, że trudno wymienić konkretny odcinek.
Lepiej śledzi się młodzież i wątki, gdzie przynajmniej układanie planów jest interesujące, a nieśmiało wplatane dramy sercowe są równie urocze co żenujące, ale w serialu, który w dużej części zawsze był o dorastaniu, takie elementy musiały się znaleźć. Dla wielu widzów będą to pewnie istotniejsze sprawy niż kolejne ratowanie świata. Wisienką na torcie jest tu wyznanie miłości Mike'a do Jedenastki, dające jej takiego kopa +1000 do mocy, że w sytuacji, kiedy absolutnie na wszystkich frontach jej przyjaciele przegrali (byli sekundy od śmierci, bo plany się nie powiodły), to władająca telekinetycznymi supermocami bohaterka pokonała Vecnę, krzycząc głośniej i wyciągając rękę groźniej (?).
Czy zupełnie sztampowo miłość ponownie uratowała świat? No właśnie okazuje się, że nie! Vecna wykonał klasyczny manewr czarnych charakterów pt. zabili go i uciekł. Chwilę później Hawkins zostało rozdarte od spodu przez Drugą Stronę i ostatnie ujęcia tego sezonu nie zwiastują niczego dobrego. Bohaterowie są w komplecie (tzn. zginął tylko wprowadzony w tym sezonie Eddie), ale Max trafiła do szpitala i jest w śpiączce.
Co więcej, nie wiemy jak potoczy się wątek prześladowcy członków Klubu Ognia Piekielnego, a bohaterowie mają przecież jeszcze na karku żołnierzy czy ktokolwiek tam próbował zabić Jedenastkę na pustyni. 5. sezon może i jest robiony na siłę, a gwiazdy obsady będą wyglądały w nim jeszcze doroślej niż teraz, jednak satysfakcjonujący finał 4. sezonu sprawia, że jeszcze nie mamy dość „Stranger Things”.
Michał Derkacz
fot. materiały Netflix