Spectre - utracona licencja na zachwycanie [RECENZJA]
2015-11-08 12:02:32Najnowsza część przygód Jamesa Bonda skupia się na przeszłości głównego bohatera, która za sprawą przywódcy tajemniczej organizacji, ciągnie się za 007 do dziś. W "Spectre" akcenty rodzinne mieszają się z wątkiem szpiegowskim i choć czasem wstrząsają, to jednak zdaje się, że twórcy źle dobrali miarki.
"Spectre" to film o Bondzie. Fabuła skupia się na bohaterze silniej niż kiedykolwiek, a opowieść wielokrotnie wraca do wątków z poprzednich filmów z Craigiem w roli głównej. Naturalnie, na drodze do prawdy, 007 kogoś spotkać musi i tu zaczyna się problem. Nowe postacie, choć kluczowe dla fabuły, zostały potraktowane strasznie po macoszemu.
Seria filmów o Bondzie od zawsze charakteryzowała się sporą dawką scen łóżkowych i romansów. Nie inaczej jest tym razem, ale wątki te poprowadzono fatalnie. Nie chcę nawet rozpisywać się o tym, jak idiotyczna jest cała sekwencja znajomości z postacią graną przez Monicę Bellucci, ale o związku Jamesa z Madeleine (w tej roli świetna Lea Seydoux) powiedzieć już trzeba.
Celowo użyłem słowa "związku", ponieważ twórcy bardzo nachalnie próbują wykrzyczeć nam - Hej, oni się kochają i teraz będą parą, bo Bond zapomniał już o Vesper! Osoby odpowiedzialne za scenariusz powinny się wstydzić, choć i sam reżyser nie robi zbyt wiele, by ratować kiepskie dialogi, nie poparte zdarzeniami ani emocjami. Całe szczeście, że obsada "Spectre" jest tak fantastyczna, bo inaczej wszystko to wyglądało by komicznie, a nie wiarygodnie.
Co więcej, "Spectre" wielokrotnie daje nam do zrozumienia, że jest podsumowaniem i pożegnaniem serii Bondów z Danielem Craigiem. Po seansie nie mam wątpliwości, że w kolejnym filmie poznamy nowego 007. Oby przy okazji znaleźli się gdzieś porządni antagoniści, bo w "Spectre", mamy ich aż trzech, ale żaden nie zapadnie nam w pamięć.
Christoph Waltz to znakomity aktor, który robił wszystko, by jego postać choć na chwilę przypomniała złowrogich szaleńców ze starszych filmów serii. Na niewiele się to jednak zdało. Dave Bautista, wcielający się w oponenta nr 2, nie dostał kwestii dialogowych i dzięki temu wypadł bez zarzutu. Jest górą mięśni, na którą Bond nie da rady wejść - musi ją obejść. Jest też ten trzeci (Andrew Scott, lepiej znany jako Moriarty z serialu "Sherlock"), najmniej groźny, ale to tylko pozory. Szkoda, że był bohaterem najbardziej przewidywalnego wątku całej opowieści.
Wychodzi na to, że najnowszy film o Bondzie jest beznadziejny? Na pewno jest gorszy od "Casino Royale" i "Skyfall", ale kilka rzeczy zrobiono w "Spectre" bardzo dobrze. Film rozpoczyna długie, ciekawie zrealizowane ujęcie na idących bohaterów. Od początku wiemy, że technicznie będzie to kawał dobrej roboty. Zdjęcia, muzyka (pomijając tragiczną piosenkę otwarcia), montaż - to wszystko jest w "Spectre" doskonale wykonane.
Film zaskakuje także sporą dawką nieoczekiwanego humoru. Niektóre kwestie, wypowiadane przez różnych aktorów, są trafione w punkt i bawią kiedy powinny, a za sceny przy barze oraz z myszą, komuś należą się spore brawa. Wyśmienicie wykonano również długą scenę pościgu ulicami Rzymu oraz pogoń samolotu za samochodami w górach.
Czy warto wybrać się na "Spectre"? Zdecydowanie tak! Choć to jeden z gorszych Bondów z Craigiem, a fabuła jest dziurawa jak sito, to jednak warto zobaczyć, w jaki sposób kończy się krucjata 007. "Spectre" spaja i kończy historię, rozpoczętą jeszcze w "Casino Royale". Nawet, jeśli rozczaruje nas historia, dłużyzny, czy zakończenie - zawsze miło jest popatrzeć na Daniela Craiga, który w tej roli czuje się jak ryba w wodzie.
Spectre, reż. Sam Mendes, prod. USA/Wlk. Brytania, czas trwania 148 min, dystr. Forum Film Poland
Michał Derkacz
Film zobaczyłem w Dolnośląskim Centrum Filmowym we Wrocławiu