Pod Mocnym Aniołem: W pijackiej malignie
2014-02-03 10:03:53W Wojciechu Smarzowskim wielu wypatrywało zbawiciela polskiej kinematografii. Po świetnej, niepokojącej "Małżowinie" (Świetlicki i Maleńczuk jako aktorzy sprawdzili się naprawdę dobrze), smutno-wesołym "Weselu" (jeden z najlepszych obrazów polskiego kina tego tysiąclecia) i miażdżącym "Domu Złym" ten (niewątpliwie intrygujący) reżyser znacząco obniżył loty. O ile "Drogówka" dłuższymi momentami mogła nużyć (chociaż sporo osób te słowa z pewnością potraktuje jak herezję), o tyle "Pod Mocnym Aniołem" to zwyczajna strata czasu.
"Pod Mocnym Aniołem", ekranizacja quasi-autobiograficznej książki Jerzego Pilcha pod tym samym tytułem to pocięta historia alkoholika, którego życie kręci się dookoła oddziału dla deliryków a knajpy, od której nazwy pochodzi tytuł filmu.
Z najnowszym filmem Smarzowskiego jest trochę jak ze "Spalonym" - życiorysem Andrzeja Iwana, jednego z najbardziej niespełnionych polskich piłkarskich talentów (za czym bezspośrednio stały procenty) - wszyscy, którzy oczekiwali wiwisekcji umysłu niszczonego przez chorobę alkoholową dostali jedynie taplanie się w ekskrementach (dosłownie i w przenośni - w "Pod Mocnym Aniołem" przeróżnych wydzielin jest mnóstwo - co chwilę ktoś albo załatwia się do kubła na śmieci, albo przynajmniej wymiotuje w windzie). Grający rolę Jerzego Robert Więckiewicz nie miał zbyt dużego pola do popisu - tutaj coś pobełkotał, tutaj znów załatwił się na łóżko, tutaj wdał się w bójkę. Wszystko i tak sprowadzało się do kolejnego powrotu na detoks.
Skoro już jesteśmy przy aktorach, reżyser po raz kolejny zatrudnił swoją stałą (dobrą) ekipę. Oprócz Więckiewicza mamy zatem Arkadiusza Jakubika, Mariana Dziędziela, Lecha Dyblika czy Eryka Lubosa. Wszystkich jednak przyćmiła świetna, niezwykle emocjonalna i wiarygodna Kinga Preis. I o ile gra aktorska to całkiem silna strona "Pod Mocnym Aniołem", to jednak można się zastanawiać czy zatrudnianie po raz kolejny tych samych aktorów w podobnej konfiguracji nie zabiera widzowi elementu zaskoczenia. Pochwalić trzeba za to pracę rekwizytorów, którzy idealnie oddali szarość i beznadzieję życia bohaterów (choć - pół żartem pół serio - chyba najwięcej czasu zajęło im przygotowanie sztucznych wymiotów, bo w filmie rzyga praktycznie każdy). Brak linearnej akcji (podobnie jak w ksiażce) w filmie pozostawił pole do popisu dla montażysty Pawła Laskowskiego, współpracującego od lat ze Smarzowskim - poklejenie pijackich urywków sprawia wrażenie uczestnictwa w pijackim ciągu głównego bohatera.
Do najnowszego filmu Wojciecha Smarzowskiego nie chce się wracać. I to bynajmniej nie z powodu jego ciężaru gatunkowego. "Pod Mocnym Aniołem" po prostu nudzi. Chociaż, trzeba przyznać, zapowiedź mogła rozbudzić apetyty:
Trailer trailerem, film filmem. Po obejrzeniu zapowiedzi mogło wydawać się, że wartka akcja filmu (nieważne, czy miałby być ostrzeżeniem czy apoteozą alkoholizmu totalnego) powinna szybko wciągać w swój nurt. Nic bardziej mylnego. Zapowiadano "poruszającą opowieść o nałogu i... o miłości, która potrafi być silniejsza od wódki" - dostaliśmy jedynie pijacki bełkot Jerzego, w którym w tle pojawia się jakaś kobieta, ale właściwie to nieistotne - przecież jest wódka.
Przez grafomański barok "Pod Mocnym Aniołem" Pilcha przechodzi się trudno (choć o dziwo fanów tej powieści jest całkiem sporo). Dziewięćdziesiąt minut "Pod Mocnym Aniołem" to natomiast droga przez mękę, cieżkostrawna nawet dla miłośników Smarzowskiego (mimo wszystko, uważam się nadal za jednego z nich). Ani do śmiechu, ani do refleksji, ani ku przestrodze. Wszystkich, którzy boją się iść na ten film można uspokoić - jedyne, co może Was w nim porazić to nuda.
Michał Przechera
(michal.przechera@dlastudenta.pl)