Pana Scorsese cudowne emporium (Hugo - recenzja)
2012-02-23 14:35:47Kamera od Camerona i świat swoich dziecięcych fantazji – tak Scorsese stworzył „Hugo i jego wynalazek”. Piękny i głęboko mądry film nie tylko dla dzieci, będący zarazem wyrazem miłości do kina.
Akcja „Hugo i jego wynalazek” dzieje się na paryskim dworcu głównym, na którym sierota Hugo (Asa Butterfield) nakręca zegary i próbuje naprawić automatona – robota umiejącego pisać, który według Hugo kryje w sobie przekaz od jego tragicznie zmarłego ojca. Przyłapany na kradzieży przez sklepikarza, Georges Mélièsa (Ben KIngsley), musi zacząć pracować w jego maleńkim warsztacie zabawek, rekompensując mu swoje lepkie rączki. Jako że nic nie dzieje się bez sensu, okazuje się, że Hugo trafił do sklepiku zabawkowego nieprzypadkowo, a jego prawdziwą misją jest przywrócenie Georges’owi szczęścia poprzez ponowne zachęcenie go do realizowania się w swojej pasji. Nie będzie to łatwe, ale od czego jest magia rzeczywistości?
Chyba nawet sam James Cameron w „Avatarze” nie wykorzystał w takim stopniu skonstruowanej przez siebie kamery. Scorsese wsadził 3D do absolutnie każdej sceny, łącznie z napisami końcowym. Wyszło mu to fenomenalnie – piękne zdjęcia w ciepłych kolorach i często w pomysłowych pozycjach dają widzowi niesamowitą frajdę wizualną, której nikt w 2011 roku nie przebił. Oprawa audio „Hugo” jest bardzo charakterystyczna i angażująca – w końcu odpowiadał za nią sam Howard Shore, jeden z wybitniejszych kompozytorów muzyki filmowej kina współczesnego. W połączeniu z fantastycznym obrazem, „Hugo” staje się najbardziej nowoczesnym przykładem pełnego wykorzystania szeroko dostępnych dobrodziejstw współczesnej kinematografii, która w wielu aspektach już bardziej przypomina magię, niż rzemiosło. I trzeba przyznać Scorsese, że czarodziejem to on jest wybornym.
Jeśli chodzi o grę aktorską, pozytywnym zaskoczeniem jest Sacha Baron Cohen, dotychczas występujący tylko w rolach typu Ali G, Borat czy Bruno, który tym razem pokazał, że ma całkiem pokaźny talent i świetnie wkomponował się w wizję Scorsese, odgrywając z pozoru bezwzględnego żandarma dworcowego. Standardowo solidny Ben Kingsley zachwyca umiejętnością wczucia się w rolę pioniera kina, odgrywając postacie reżysera, scenarzysty i aktora na własnym planie, a potem ponurego sklepikarza, który porzucił swoje fascynacje. Natomiast obydwie główne role dziecięce nie zachwycają – wielokrotnie widzieliśmy lepsze kreacje aktorskie ludzi w tym wieku. Myślę jednak, że nie warto specjalnie na to narzekać, bowiem ogólnie element ludzki filmu bardzo dobrze i spójnie wpasowuje się w urzekający całokształt.
Konstrukcją świata, „Hugo i jego wynalazek” przypomina mi familijne filmy Spielberga, w których od pierwszej sceny wiadomo, że zmierzamy ku happy endowi. Scorsese pragnął zrobić film, który wreszcie mogłaby obejrzeć jego 12-letnia córka, a spoglądając na jego dotychczasowe osiągnięcia, raczej wśród tych brutalnych, męskich filmów nie miałaby ona raczej czego szukać. Do tego zafascynowany 3D geniusz w okularach w grubych oprawkach wynajął kamerę od Jamesa Camerona i wykorzystał ją tak, jak dziecko nową zabawkę – w każdy możliwy sposób. Pobrudził się przy tym watą cukrową, bo „Hugo” jest tak słodki i śliczny, że niemal widzę twarz małego Martina z białymi nitkami we włosach i poklejoną, uśmiechniętą buzią – jasne dla odbiorcy jest to, że reżyser cudownie bawił się na planie.
A dzięki tej zabawie, przekaz płynący z ekranu jest tym mocniejszy i tym bardziej dostępny, a przy tym bardziej głęboki niż często zbyt strywializowane hasełka w większości filmów familijnych (choć i te są warte przypominania i powtarzania). Nauki płynące z „Hugo” są nadzwyczaj dorosłe, wśród nich m.in.: jeśli nie będziesz realizował się w pasji, to nie będziesz szczęśliwy, próba odcięcia bolesnej przeszłości zamiast pogodzenia się z nią skazana jest na porażkę, nie musisz być duży i znany, żeby inspirować ludzi, a czasami nawet najdrobniejszy gest może podnieść jakość ludzkiego życia. I wreszcie ta najważniejsza lekcja, którą warto zapamiętać wraz z pozostałymi, opisana poprzez metaforę świata jako maszyny – w maszynach nigdy nie ma zbędnych części, a zatem każdy z nas jest tu po coś i ma do spełnienia swoją rolę. W chwilach zwątpienia powróć do tej metafory i oddaj się rzeczywistości, wierząc, że wszystko ma tutaj jakiś głębszy sens, którego może nie rozumiesz, ale walka z nim jest bezcelowa i powoduje tylko twoje cierpienie.
Myślę, że osobny akapit warto poświęcić apoteozie historii kina, którą prezentuje nam Scorsese. Jego fascynacja osobą Georges’a Mélièsa jest bardzo widoczna i chwała mu za to, gdyż dzięki temu widzowie, którzy nie mają w zwyczaju oglądać starych niemych filmów, mogą dowiedzieć się, skąd to wszystko się wzięło. A dlaczego warto to znać, nie muszę chyba tłumaczyć. Tak jak dzięki głośnemu „Artyście”, odbiorca ma szansę na rozwinięcie swojej kinowej wrażliwości, a to jest prawdziwie piękna motywacja i widać, że prezentowana jest przez człowieka z pasją.
11 nominacji do Oscara – w tym brak nominacji za grę aktorską – mówią same za siebie. Scorsese zaprasza cię do pięknego świata swojej fantazji i przede wszystkim miłości do kina, przeprowadzając w sposób wybitny wykład na temat historii kinematografii. Ten edukacyjny aspekt „Hugo i jego wynalazek” to kolejny, kluczowy powód, dla którego warto zobaczyć ten film na ekranie kinowym. Gwarantuję ci, że tej lekcji nie zapomnisz. A jeśli w głębi przeżyjesz materiał, serwowany przez profesora Martina Scorsese, wyjdziesz z kina wyedukowany i spokojniejszy. Pamiętaj: jesteś na tym świecie w konkretnym celu, poddaj się życiu i z każdym oddechem bądź coraz bardziej przekonany, że warto wierzyć w głęboki sens rzeczywistości.
Hugo i jego wynalazek, reż. Martin Scorsese, prod. USA, czas trwania 127 min, dystr. UIP, premiera 10 lutego 2012
Wojciech Busz
(wojciech.busz@dlastudenta.pl)
Recenzja powstała dzięki uprzejmości: