Na topie - recenzja
2020-07-12 09:25:46Od 10 lipca w polskich kinach możemy zobaczyc nowy muzyczny melodramat "Na topie". Jest to produkcja, która wyszła spod skrzydeł producenta „Dziennika Bridget Jones” i „Yesterday”. Może ta rozrywka ma sens i warto zaryzykować? W razie, gdyby nie było czego oglądać, możemy przynajmniej posłuchać muzyki.
Diabeł śpiewa u Granty
Zaskakujące zwroty akcji? To nie tu. To film z gatunku nie „co” tylko „jak”. Dobrze brzmiałoby porównanie obrazu Nishy Granty do „Diabeł ubiera się u Prady” w branży muzycznej. Niestety Dakota Johnson, to nie Anne Hathaway, a Trace Ellisrose to nie Maryl Streep. Inaczej niż David Frankel, reżyserka nie potrafiła ubrać tej prostej historii w klimat i prawdę. Zapomniała o detalach, które mogłyby dodać przyjemności podczas śledzenia opowieści, z tak przewidywalnym zakonczenie.
Marzenie Maggie
Dorastająca w muzycznym świecie Arethy Franklin i Maxime Brown, Margaret (Dakota Johnson) pracuje jako asystentka swojej idolki, gwiazdy Grace Davis (Trace Ellisrose). Marzy, by zamiast dziewczyną na posyłki stać się producentką muzyczną. Na swojej ścieżce spotyka młodego muzyka i w imię wspólnych korzyści postanawia nagiąć prawdę, by zabawić się w życie ze snu. To mniej więcej tyle. Po drodze dostajemy namiastki informacji o twórczości od strony brudnej kuchni. Film, momentami chciałby poruszyć ważne kwestie, takie jak rasizm i szowinizm w branży artystycznej, ale informacja ta nie przebija się przez szklany ekran. Wszystko jest ogólne i tym samym wydaje się bezcelowe.
Focus na Grace
Ciężko jest identyfikować się bohaterami, którzy z jednej strony są karykaturalni, a z drugiej mdli. Może gdyby opowieść skupiała się bardziej na Grace. Gdyby twórcy zbliżyli problem kobiet w muzyce, razem z ich postępującym wiekiem, kolorem skóry i walką o wyrażanie siebie. To przesunięcie fabularnego środka ciężkości pozwoliłoby osiągnąć znacznie więcej niż kolejna historia kopciuszka. Poza tym, Trace mimo pewnego przerysowania, radzi sobie lepiej niż nudnawa jak rozwodniony budyń Dakota. Może chciała oddać wyrazistości za dwie postacie
Dobra muzyka i ...
Ten pociąg jedzie tylko dzięki dobrej muzyce. Jednak nie jest to zaleta doboru, tylko ponadczasowości jej twórców. Ciężko odebrać emocje utworom Artehy Franklin czy Niny Simon. Wystarczy nic nie dodawać, nic nie ulepszać, żeby nic nie zepsuć. „Na topie” daleko do szczytu. Po filmie rozkładamy ręce, wypuszczamy powietrze, a razem z nim ulatnia się wszystko, co miało z nami zostać po seansie.
Maja Kowalska
Film zobaczyłam w Kinie Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
fot. materiały prasowe